— Ola, nie trzeba tego wszystkiego. Jestem żonaty i kocham swoją żonę — powiedział wyuczoną frazę.
Marek i Kinga byli razem dwadzieścia dwa lata. Namiętności przygasły, związek stał się stabilny i spokojny, bardziej przypominający przyjaźń niż burzliwą miłość. Córka studiowała już drugi rok medycyny. Postanowiła pójść w ślady rodziców. Jak zresztą mogło być inaczej, skoro od dziecka słyszała tylko o chorobach, lekach i narzekaniach pacjentów. Już jako mała dziewczynka uwielbiała przeglądać ilustrowane atlasy anatomii.
Marek i Kinga zwrócili na siebie uwagę podczas praktyk w szpitalu. Pomógł jej pierwszy raz zbadać pacjenta — młodego mężczyznę, który bezceremonialnie próbował się do niej przypchać. Dwa lata później, tuż przed egzaminami państwowymi, wzięli ślub.
Po studiach zatrudnili się w tym samym szpitalu. Kinga w kardiologii, Marek został ortopedą. Tego dnia, rzadkość, ich zmiany skończyły się jednocześnie i mogli razem wrócić do domu.
— Wstąpimy do sklepu? W domu nie ma warzyw na sałatkę.
— Może odpuśćmy te warzywa? Jeden dzień bez nich nie zaszkodzi. Zmęczyłem się — powiedział Marek, sprawnie manewrując samochodem po zatłoczonych ulicach Wrocławia.
— Można, ale jutro i tak będzie trzeba kupić. Wysadź mnie pod sklepem, a sam jedź do domu — zaproponowała Kinga.
— Tak, a potem będziesz taszczyć ciężkie torby, a ja będę się czuł winny. Chodźmy razem — odparł Marek i skręcił na parking przed supermarketem.
Marek prowadził wózek między półkami, a Kinga wkładała do niego produkty.
— Miałem rację — skomentował, patrząc na przepełniony wózek stojąc w kolejce do kasy.
— Ale za to przez tydzień nie trzeba będzie tu zaglądać — Kinga posłała mu figlarne spojrzenie. — Ojej, zapomniałam chleba! — dodała i pobiegła między regały.
Marek westchnął i zaczął wykładać zakupy na taśmę. Przestrzeń była ograniczona, więc pudełko z makaronem spadło na stos produktów należących do kobiety przed nim.
— Przepraszam — powiedział, łapiąc opakowanie.
Kobieta odwróciła się i wpatrywała się w niego uporczywie. Mniej więcej jego wzrostu, z brązowymi oczami i smutno opadającymi kącikami ust. Włosy z odrostami zebrane niedbale w kucyk. Na szczupłych ramionach zwisał beżowy płaszcz.
Marek uśmiechnął się przepraszająco i odwrócił, szukając wzrokiem Kingi. „Gdzie ona się podziała? Pewnie jeszcze coś dokupi.” Spojrzał znowu na kobietę. „Dlaczego się tak patrzy? Moja pacjentka? Nie pamiętam.”
— Marek, to ty? — nagle zapytała, a w jej oczach błysnęła radość.
— Znamy się? Była pani u mnie na wizycie? — bąknął, zakłopotany.
— Więc jednak zostałeś lekarzem, tak jak chciałeś? — spytała. — Jestem Ola. Olga Nowak. — euforia w jej oczach przygasła tak szybko, jak się pojawiła.
Marek przyjrzał się uważniej. Coś znajomego było w jej rysach… Ola… Olga…
— Nowak?! — w pamięci przypomniał sobie boisko za szkołą, dziewczynę biegnącą przed nim. Ciemne włosy rozwiane na wietrze. On, zdyszany, nie mógł jej dogonić…
— Dużo się zmieniłam? — zapytała z goryczą. — A ty… wyładniałeś.
Nadbiegła Kinga i spojrzała na nich z ciekawością. Marek był tak zdezorientowany, iż choćby nie zwrócił uwagi na dodatkowe produkty, które Kinga wrzuciła na taśmę. To zupełnie do niego nie pasowało.
— To moja koleżanka ze szkoły, Olga Nowak. A to moja żona, Kinga — przedstawił je sobie.
Kinga przyglądała się Oldze z zainteresowaniem, ale ta niegrzecznie odwróciła się w stronę kasy. Olga zapłaciła, wzięła torbę i podeszła do drzwi, ale nie wyszła — zatrzymała się, jakby czekała.
„Czy ona na mnie czeka? Poznała, iż jestem lekarzem, i chce porozmawiać o jakiejś dolegliwości?” Gdy ludzie dowiadywali się o ich zawodach, od razu zasypywali ich pytaniami.
— Marek, masz kartę? — Kinga oderwała go od myśli.
Zapłacił, wziął ciężkie torby i ruszył w stronę wyjścia. Olga uprzejmie otworzyła przed nim drzwi. „Po co to robi?” — pomyślał, czując się niezręcznie.
Wyszli przed sklep.
— Mieszkasz w tej samej okolicy? — spytała Olga, ignorując Kingę.
— Nie, na drugim końcu miasta. Kupiliśmy mieszkanie blisko rodziców, żeby częściej ich odwiedzać. A ty?
— Ja… — machnęła ręką. — Cieszę się, iż cię spotkałam. Może już pójdę? — Patrzyła na niego, jakby czekała na pozwolenie.
Milczał. Olga odwróciła się i odeszła.
— Była w tobie zakochana? — spytała Kinga, gdy wsiadali do samochodu. — Nigdy mi o niej nie mówiłeś.
— Nie, to nie ona była we mnie zakochana.
— Naprawdę? Bo patrzyła na ciebie, jakby wciąż coś czuła.
— To ja byłem w niej zakochany — przyznał Marek. — Ale wybrała gwiazdę szkolnej drużyny piłkarskiej, Darka Kowalskiego.
— Myślę, iż kiedy cię zobaczyła, zrozumiała swój błąd. Trochę się zazdroszczę — zażartowała Kinga.
— Daj spokój. I tak już nic nie zmieni. Nie żałuję.
Temat się skończył. Tej nocy Marek długo nie mógł zasnąć. Wspominał beztroską młodość, siebie — zakochanego chłopaka, który cierpiał z powodu odrzucenia i ledwo zdał maturę. Wtedy jeszcze nie było egzaminów państwowych jak teraz.
„Zmieniła się. Wszyscy jesteśmy w podobnym wieku. Kinga wciąż wygląda młodo. Pewnie życie z Darkiem nie było usłane różami. Za co walczyła, na to trafiła. Mówili, iż Darek miał szansę grać w reprezentacji, a ja byłem zwykłym kujonem…”
Zasnął nad ranem. Kinga już wyszła do pracy. Zostawiła mu kanapki i zimną kawę.
Po prysznicu i śniadaniu pojechał do szpitala. Na światłach zauważył znajomy beżowy płaszcz na przystanku. „Mógłbym udawać, iż nie widzę” — pomyślał, ale Olga już machała do niego. Zatrzymał się.
— Cześć, dobrze, iż jesteś. Autobus nie przyjeżdża, zmarzłam — powiedziała,Marek odjechał, patrząc w lusterko, jak Olga zostaje sama na przystanku, i pomyślał, iż czasem życie daje nam drugą szansę tylko po to, byśmy zrozumieli, jak dobrze mamy to, co już mamy.