Nie wytrzymam bez niej
Jestem mamą na urlopie macierzyńskim, a mój synek ma dwa i pół roku. Każdego dnia wyruszamy na spacer po ulicy i wpędzamy się na plac zabaw. Droga do wyspy dziecięcej rozkoszy prowadzi przez główną aleję naszego małego miasteczka Wólki. Po prawej, wzdłuż szlaku, stoją liczne sklepiki spożywcze. Zgodnie z odwiecznym rytuałem zawsze kupuję Jasiowi pączka z makiem. Siedzimy na ławce, a Jasio z apetytem, charakterystycznym tylko dla maluchów, pochłania wypiek, a ja zdobywam kilka chwil wytchnienia.
Uwielbiam przyglądać się przechodniom bulwaru to dla mnie prawdziwa rozrywka. Analizuję ich krok, ubiór i, oczywiście, niewerbalne sygnały, by odgadnąć, czym się zajmują, o czym myślą, czym żyją, o czym marzą i dokąd się śpieszą. Staram się zgadnąć.
O, tam w oddali pojawiła się znajoma para dostojny, siwy mężczyzna, chyba ma około siedemdziesięciu pięciu lat, i jego towarzyszka, której wiek trudno określić, chyba sześćdziesiątplus. Dlaczego tak trudno ustalić jej wiek? Otóż spotykamy tę parę codziennie, niezależnie od pogody, i nigdy nie widziałam jej bez świeżego makijażu nie mogę jej po prostu nazwać babcią. W jej kosmetyczce z pewnością znajdziemy korektor, róż, tusz, eyeliner i neutralne cienie. Włosy przygłusza na jasnoblond i nosi wieczną fryzurę w stylu bob. To prawdziwa trendsetterka, więc znam już wiele jej stylizacji. Zwracam uwagę na ręce regularnie odwiedza salon paznokci, a na paznokciach pojawiają się kolejno francuskie zdobienia, ogniste czerwienie i inne wariacje. W myślach nazywam ją komarem.
Para często odpoczywa na ławce przy sklepikach, którą regularnie odwiedzamy z Jasiem. Mężczyznę nazywają Stanisław Kowalski, a żona Jadwiga Nowak.
Ile jeszcze mam ci powtarzać, Jadzia! Nie można zrzucać kasztanów stopami w przechodniów. Możesz przypadkowo trafić kogoś i go zranić. Co powiesz, gdybyś sama dostała kasztana w nogę? napominał ją kiedyś mąż.
Króliczku! Skąd bierzesz takie uwagi? Dopiero jesienią mogę się naprawdę wyluzować! Kasztany! Nie gniewaj się, kociaku! odparła ze śmiechem.
Dobrze, kupię ci, Jadzia, gumową piłeczkę. Nie, kilka piłeczek, żebyś mogła się nimi bawić w domu nie będziesz nikogo denerwować, a ja schowam się przed tobą do łazienki dorzucił złośliwie.
Ojej, Stasiu! Gra w piłkę w domu to nie to! To nie to samo, rozumiesz? Nie gniewaj się, proszę. Będę szła inną stroną ulicy, jeżeli ci nie podoba to, co robię. Możesz udawać, iż się nie znamy Jadwiga zmarszczyła wargi i odwróciła się.
Nie, muszę nad tobą czuwać. Nie chcesz skończyć w areszcie w podeszłym wieku lub złamać nogi, a potem będę musiał ci przynosić posiłki. Wiesz, iż gotuję gęstą zupę, a ty nie zjesz nic innego i zostaniesz głodna. Zakazuję ci odwiedzać dzieci, żebyś wiedziała, iż mam nad tobą władzę, ty moja niesforna! Nie, naprawdę nie! I nie odzywaj się już. Chodź tutaj, moja cebulowa rozkoszo, będę trzymał cię za rękę i udawał, iż prowadzę cię do szpitala psychiatrycznego. Jesteś małą łobuzią!
Te zabawne wymiany zdań pochłaniałam z apetytem i wciąż zadziwiała mnie zdolność ich pary do utrzymania tak ciepłych relacji po tylu latach. Żartują ze sobą pikantnie i kolorowo.
Zawsze ciekawiło mnie, jak Jadwiga opowiada Stasiowi historie z pasją, szczebiocze, a czasem zamachnie nogą, podczas gdy on tylko skinie głową i podtrzyma ją za łokieć. Co mnie najbardziej zadziwia w ich związku? Delikatna, niemal szczerze rozpalająca czułość. Przepełniała wszystkie ich spojrzenia, oddechy, dotyki, uśmiechy, gesty i myśli. Gdy Jadwiga trzyma Stasia za rękę, patrzy mu w oczy, kaprysi i narysuje wargi, widać bezgraniczną miłość i zaufanie. To samo widać, gdy Stasiu, udając gniew, mówi żonie:
Uważaj, Jadzia, już nie jesteś mała! Za chwilę się potkniesz i złamiesz rękę albo nogę. Co wtedy zrobię?
A wierzcie lub nie całują się, siedząc na ławce i spacerując po bulwarze! Wyglądają jak młodzi kochankowie, nie słysząc nic oprócz jasnych twarzy rozświetlonych szczęściem i bicia serc w rytmie jednego taktu. Robią to tak naturalnie, iż wszystkie wątpliwości rozwiewają się w ich świecie wciąż królują gorące emocje!
Dzisiaj znów usiedli na ławce. Usłyszałam ich dialog:
Idę po pastelową pomadkę, nagle będzie promocja? Pójdziesz ze mną? zapytała Jadwiga.
Jadzia, idź sama, poczekam tutaj na ławce. Tylko nie kupuj wszystkie pomadki, zostaw trochę innym dziewczynom uśmiechnął się Stasiu.
Jasio już zjadł pączka i podszedł do ławki, przy której siedział mężczyzna. Stasiu wyjął z torby małą tabliczkę czekolady i podał mu:
Trzymaj, mały, czekoladkę. Jedz na zdrowie. A jak masz na imię?
Dziękuję bardzo podziękowałam za pomoc, bo chłopiec ma na imię Jasio i jeszcze słabo mówi.
Jasio z euforią szeleszcząc opakowaniem rozmawiał:
Przepraszam, iż wtrącam się, ale od dawna przyglądam się wam. Jesteście niesamowitą parą. Jak udaje wam się zachować taką ciepłą relację? Podzielcie się sekretem, proszę zapytałam z niecierpliwością.
Mężczyzna milczał, patrząc pod nogi. Liście szeleszczały pod jego stopami. Wiatr porwał je i zakręcił w olśniewającym tańcu, a liście z niechęcią opadały na ziemię, ciesząc się krótkim lotem.
Poznałem Jadzię jesienią, tak… no, pięćdziesiąt pięć lat temu rozpoczął opowieść Stasiu. To była taka sama jesień jak teraz. Jadź spacerowała po parku i zbierała kolorowe liście. Przy każdym liściu pochylała się i uśmiechała się do niego. W starym, podrapanym płaszczu, w białej czapce i podniszczonych butach wyglądała na szczęśliwą! Trzymała w rękach garść żółtych, pomarańczowych i czerwonych liści, w kieszeni schowała pięć groszy, a jedyne jedzenie w domu to chleb z musztardą, a ona jeszcze się uśmiecha! Jadź rozmawia z kwiatami, dotyka czarnyborówek i chryzantem. Niezwykła, lekka, nieziemska na zawsze skradła moje serce. Nauczyła mnie cieszyć się życiem, rozumiecie? Cieszyć się! Zawsze! Każdym dniem, każdą chwilą, każdą pogodą, śniegiem, deszczem i słońcem. Jadź, mimo iż wydaje się krucha, jest ognista, barwna jak ta jesień. Gorąca. Silna. Zdecydowana. Wie, ile jest warta. Kochało ją wielu, ale wybrała tylko mnie. Pokazuje prawdziwą twarz, bez masek, nie wszystkim. Pozwoliła mi dotknąć jej myśli! Tak to jest!
Czy naprawdę nigdy się nie kłócicie? zapytałam zdziwiona.
Czasem tak, nieuniknione nieporozumienia zdarzają się każdemu. Trzeba je rozwiązywać na bieżąco, bo inaczej mogą się przejść w zapomnienie. Niewarto długo się gniewać. Życie jest krótkie, nie marnujmy go na bezsensowne spory! Kiedyś, żeby ją pouczyć, długo milczałem, nie rozmawiałem z nią. To ją bolało. Pomyślałem, iż te dni w sporze są jak liście wyrwane z kalendarza, które niesie wiatr nie wrócą już nigdy. Dlaczego więc marnować szczęśliwe chwile na głupoty? Lepiej wybaczyć i iść dalej, przewracając kalendarz na nową kartę.
A czy ty, Stasiu, nigdy nie jesteś na żonę zły? dopytałam.
Jasio zjadł czekoladę i nasłuchiwał naszej rozmowy.
Wiesz, trochę pomyślałem kontynuował Stasiu rozumiem, iż ona jest zarazą, ale nie mogę bez niej żyć! I co by się stało, gdyby mnie nie było? Zniknęłaby. Ona ciągle się przebiera, zmienia sukienki, swetry, buty. Ja już ubrany stoję przy drzwiach, a ona po raz trzeci zmienia strój. Ale milczę. Kto jej pomoże się ubrać? Kto przyniesie herbatę na lekarstwa? Do kogo zwróci się po pomoc? Wyrastaliśmy w sobie jak drzewa. Najgorszy koszmar to przeżyć ostatnie chwile sam. A jeszcze gorsza fobia zostawić ją samą w ostatnich dniach. Jadź jest dla mnie całym światem, tak jak ja dla niej. Kiedyś zachorowałem na zapalenie płuc starszym niełatwo z tym walczyć. Szła w burzy, późnym wieczorem po śliskiej ziemi, szukała aptek, przyniosła mi mokry ręcznik, podawała zastrzyki, karmiła łyżeczką i zakładała ciepłe skarpetki. Cicho, nie mów nic, Jadź wychodzi ze sklepu. Muszę przyznać, iż macie cudownego malucha.
Podeszła do nas zarumieniona Jadź.
Wiesz, Stasiu, nie mają tego odcienia pomadki, którego potrzebuję. Różowy, czerwony, liliowy żadne nie pasują mruknęła dama, której wiek już nie liczy się.
Co trzymasz w ręku, Jadzia? Proszę, podaj mi to, co kupiłaś? Proszę, załóż rękawiczki, bo palce cię zamrozły. Niech cię rozgrzeję, a to już nie boli stawy pośpieszył Stasiu. Chodźmy już do domu, niech cię nie doskwiera. Obiad już czas. Do zobaczenia, Jasiu! Słuchaj mamusi.
Pożegnaliśmy się. Nasz maluch jeszcze długo machał ręką w stronę odchodzącej pary.
Po bulwarze szli dwaj ludzie, ale nie byli to dwa odrębne byty to jedno stworzenie, cały świat utkany z czułości, cierpliwości, współodczuwania i miłości.
Tak subtelnie kochać to prawdziwa sztuka i aż chce się jej dotknąć!
Zgadzacie się?














