Nie jeżdżę już do dzieci w weekendy
Jestem starszą kobietą, mam siedemdziesiąt dwa lata i to, co widzę w swojej rodzinie, sprawia mi ból i smutek. Dlatego podjęłam trudną, ale stanowczą decyzję: koniec z odwiedzaniem dzieci w weekendy, aby zobaczyć się i pobawić z wnuczkiem Kacprem. Dość już tego, zmęczyłam się byciem niechcianym gościem w ich domu. jeżeli będą chcieli mnie widzieć, niech sami do mnie przyjadą. A ja nie mam zamiaru dalej się upokarzać, prosząc o spotkania, które – jak się okazuje – są ważne tylko dla mnie. Serce mi pęka, ale nie mogę inaczej – czas zacząć szanować siebie, choćby jeżeli to oznacza samotność.
Przez wiele lat żyłam dla rodziny. Wychowałam syna, Jakuba, dałam mu wszystko, co mogłam. Kiedy ożenił się z Martą, cieszyłam się: dobra dziewczyna, inteligentna, gospodarna. A gdy urodził się Kacper, mój jedyny wnuk, poczułam, jakbym znów ożyła. Co weekend wsiadałam w autobus, jechałam przez pół miasta, aby spędzić z nim czas. Przywoziłam smakołyki, piekłam jego ulubione drożdżówki z serem, bawiłam się, czytałam bajki. Kacper ma sześć lat, jest żywiołowy, interesujący świata, a ja myślałam, iż te spotkania są ważne dla nas wszystkich. Ale z czasem zaczęłam zauważać, iż coś się zmieniło.
Wszystko zaczęło się kilka lat temu. Jakub z Martą stali się jacyś… obojętni. Przyjeżdżam, a oni zajęci: raz w telefonie, raz przed komputerem. „Mamo, posiedź z Kacprem, mamy sprawy” – rzuca Jakub i zostaję z wnukiem, podczas gdy oni zajmują się swoimi „ważnymi” sprawami. Marta choćby nie zaproponuje herbaty, tylko powie: „Helena Januszówna, tam na kuchni są wasze drożdżówki, jedzcie, jak chcecie”. *Moje* drożdżówki? To ja je dla nich piekłam, a teraz są traktowane jak coś, co przypadkiem stoi w kuchni? Milczałam, bo nie chciałam kłótni, ale każde takie słowo ciąło jak nożem.
Ostatnią kroplą był zeszły miesiąc. Przyjechałam, jak zwykle, w sobotę, z torbą pełną smakołyków. Kacper ucieszył się, rzucił się do przytulania, a Marta spojrzała na mnie i oznajmiła: „Helena Januszówna, może następnym razem dałaby Pani znać wcześniej? Mamy plany, wybieramy się z Kubą do galerii”. Plany? A ja już nie jestem częścią ich planów? Zaproponowałam, żeby zabrali Kacpra ze sobą, żeby mogli spokojnie pochodzić, ale Jakub machnął ręką: „Daj spokój, mamo, posiedź z nim, będziemy szybko”. Szybko? Wrócili po pięciu godzinach, a ja przez cały ten czas bawiłam Kacpra, gotowałam mu obiad, bo w lodówce było pusto. Kiedy wrócili, choćby nie podziękowali, tylko Marta mruknęła: „O, jeszcze tu jesteście? Myśleliśmy, iż już wyjechaliście”.
Wyjechałam, ale w domu nie mogłam usiedzieć w miejscu. Usiadłam w swoim starym fotelu, patrzyłam na zdjęcie, gdzie lepimy z Kacprem bałwana, i płakałam. Dlaczego czuję się tak niepotrzebna? Całe życie starałam się być dobrą matką, babcią, a teraz traktują mnie jak darmową opiekunkę. Wspominałam, jak kiedyś byliśmy z Jakubem blisko, jak dzwonił, dzielił się marzeniami. A teraz choćby nie zapyta, jak się czuję, jak zdrowie. Marta może nie jest zła, ale jej chłód jest zabójczy. I zrozumiałam: dalej tak nie może być.
Nazajutrz zadzwoniłam do Jakuba i powiedziałam: „Kuba, nie przyjadę już w weekendy. jeżeli chcecie mnie widzieć albo żeby Kacper się ze mną spotkał, przyjedźcie do mnie. Zmęczyłam się byciem gościem, na którego nikt nie czeka”. Zmięszał się: „Mamo, o co ci chodzi? Przecież możesz przyjeżdżać, Kacper cię uwielbia”. Uwielbia? A ty, Kuba, też? Nie kłóciłam się, tylko powtórzyłam: „Mój dom stoi otworem, ale ja już nie przyjadę”. Marta, gdy się dowiedziała, tylko prychnęła: „No, jak Pani woli, Helena Januszówna”. I tyle. Ani słowa, ani próby zrozumienia.
Teraz w weekendy siedzę w domu, a cisza dusi. Przywykłam do śmiechu Kacpra, jego pytań, tego, jak ciągnie mnie za rękę: „Babciu, poczytaj mi!”. Ale nie mogę się już narzucać tam, gdzie mnie nie cenią. Nie jestem młoda, serce szwankuje, nogi bolą, a oni choćby nie pomyślą, jak ciężko jest mi ciągnąć się przez miasto z torbami. Sąsiadka, ciocia Wanda, gdy się dowiedziała, pokiwała głową: „Helena, dobrze zrobiłaś. Niech sami się ruszą, przyzwyczaili się, iż ty za nich wszystko dźwigasz”. Ale jej słowa nie pomagają. Tęsknię za wnukiem, za synem, choćby za Martą, choć jest zimna jak luty.
Minęły dwa tygodnie, i nikt nie przyjechał. Jakub zadzwonił raz, spytał, czy nie zmieniłam zdania. Odpowiedziałam: „Kuba, adres znasz”. Wymamrotał coś o braku czasu i się rozłączył. Podobno Kacper pyta, dlaczego babcia nie przyjeżdża, a Marta odpowiada: „Babcia odpoczywa”. Odpoczywa? Ja nie mogę spać, myśląc o moim chłopczyku! Ale nie ustąpię. Zasługuję na szacunek, a nie na rolę opiekunki na żądanie. jeżeli chcą być rodziną, niech to pokażą.
Czasem mam wyrzuty sumienia: może byłam zbyt ostra? Może powinnam wytrzymać, dla Kacpra? Ale potem przypominam sobie ich obojętność i wracam do swoich postanowień. Nie chcę być babcią, którą wspomina się tylko wtedy, gdy potrzebna jest pomoc. Chcę być częścią ich życia, a nie usługodawcą. Mój dom stoi otworem, czajnik na kuchni, drożdżówki w piekarniku. Ale teraz to oni muszą zrobić krok. A ja będę czekać – choćby i całą wieczność. Albo i nie. Może czas nauczyć się żyć dla siebie, choćby jeżeli to aż tak boli.