*Dziennik*
*12 maja 2023*
Gotowałam kotlety schabowe, gdy zadzwonili do drzwi. Wyszłam z kuchni, by otworzyć.
“Mamo, to do mnie!” – zatrzymał mnie głos córki. “Ja otworzę.”
“Dobrze, skoro tak…”
“No i czego stoisz? Wracaj do swoich kotletów” – rzuciła podrażniona, już przy drzwiach.
“*Swoich*? Mięso kupiłam w ‘Smaku Polskim’…”
“Mamo, zamknij już!” – Kasia przewróciła oczami.
“Wystarczyło od razu tak powiedzieć” – wróciłam do kuchni, drzwi lekko przymykając.
Pod garnkiem zgasiłam gaz. Zawahałam się, zdjęłam fartuch i wyszłam. W przedpokoju córka narzucała kurtkę. Obok stał Kamil, jej chłopak, patrząc na nią jak zahipnotyzowany.
“Dzień dobry, Kamil. Gdzie się wybieracie? Zostalibyście na obiad.”
“Cześć, pani Magdo!” – uśmiechnął się, ale spojrzał pytająco na Kasię.
“Śpieszymy się” – odparła, choćby na mnie nie patrząc.
“A może jednak? Wszystko gotowe” – nalegałam.
Kamil się zawahał.
“Nie!” – Kasia pociągnęła go za rękę. “Mamo, zamkniesz?”
Drzwi zostawiłam uchylone. Ich głosy na klatce jeszcze dobiegały:
“Czemu tak do niej mówisz? Pachnie przepysznie, ja bym te kotlety zjadł.”
“Idziemy do ‘Karczmy’. Ma dość jej kotletów.”
“Jak mogą *nudzić*? Uwielbiam kotlety twojej mamy!”
Zamknęłam drzwi i weszłam do pokoju. Mąż gapił się w telewizor.
“Wiesiu, obiad gotowy.”
“Hm? No to jedzmy” – wstał z kanapy, mijając mnie bez słowa.
“Co dziś?” – zapytał, już przy stole.
“Schabowe, ziemniaki, mizeria.”
“Ile razy mówiłem, iż smażonego nie jem?” – skrzywił się.
“Dodałam wody, prawie jak gotowane” – stałam z pokrywką w ręce.
“Dobra, niech będzie. Ostatni raz.”
“W twoim wieku odchudzanie to głupota” – postawiłam przed nim talerz.
“W *jakim* wieku?! Pięćdziesiąt siedem to przecież kwiat męskości!” – odgryzł pół kotleta.
“Spiskujecie dziś? Kasia uciekła, ty się droisz. Przestanę gotować, zobaczycie!”
“To nie gotuj. Tobie też by schudło. Zaraz w drzwi się nie zmieścisz” – sięgnął po drugiego schabowego.
“Więc jestem *gruba*? A ja łamię sobie głowę, czemu nagle dżinsy, kurtka skórzana, golona czaszka… Dla kogo? Na pewno nie dla mnie!”
“Daj mi zjeść w spokoju” – mruknął. “Podaj keczup.”
Postawiłam butelkę z hukiem. Mój talerz został nietknięty.
W pokoju Kasi otarłam łzy. *Gotuję, sprzątam, a oni… Mąż się odmładza, córka traktuje jak służącą. Pewnie myślą: emerytka – niech się kręci.*
W lustrze przyjrzałam się sobie. *Owszem, przytyłam, ale nie jestem przecież wielorybem. Włosy od miesięcy nie farbowane…*
Nazajutrz nie wstałam o piątej. Udałam śpiącą.
“Co, chora?” – Wiesław choćby nie ukrył irytacji.
“Mhm” – wtuliłam się w poduszkę.
Kasia zajrzała nieufnie: “Mama, obiad?”
“Zróbcie sami” – jęknęłam teatralnie.
Kiedy wyszli, wstałam. W zlewie – brudne kubki. *Nie jestem sprzątaczką.* Wykąpałam się, zadzwoniłam do Hani, szkolnej przyjaciółki.
“Przyjedź, postawię pierogi!”
Spakowałam torbę. Na stole kartka: *Wyjechałam. Nie wiem, kiedy wrócę.*
W autobusie zwątpiłam. *Może to głupie?* Ale bilet już miałam.
Hania nie dała mi choćby odpocząć: “Salon, zakupy! Zrobimy z ciebie lwiącę!”
Włosy przycięte na modłę, makijaż, nowa sukienka. I wtedy stanął przed nami Paweł – nasz szkolny “chudzielec”, teraz barczysty emerytowany major.
“*Ty* wyglądasz jak marzenie” – szepnęła Hania.
Po trzech dniach włączyłam telefon.
“Mamo! Tato w szpitalu!”
Wiesław miał złamane żebro i wylew. Pewien górnik zastał go z żoną… Kasia wyznała, iż od miesięcy go kryła.
W szpitalu mąż płakał: “Wrócisz?”
“*Gruba* jeszcze jestem” – burknęłam, ale ugotowałam rosołu.
Teraz znów jemy razem. Kasia patrzy z szacunkiem. Wiesław chwali każdą potrawę.
Bywa, iż drogi się plączą. Ważne, by wrócić do tych, którzy czekają przy stole. Bo dom – to nie ściany. To zapach schabowych i wspólne “smacznego”.
*Najcenniejsza lekcja? choćby emerytka ma prawo do buntu. I do nowej fryzury.*