Nie mogę uwierzyć własnym oczom, patrząc na chaos po przyjęciu urodzinowym z rodziną męża.

twojacena.pl 8 godzin temu

Stoję w kuchni, patrząc na ten bałagan i nie mogę uwierzyć własnym oczom. Wczoraj miałam urodziny i postanowiłam zaprosić rodziców mojego nowo poślubionego męża.

Z Antonim wzięliśmy ślub zaledwie dwa miesiące temu – cicho, bez fanfar, tylko podpis w USC. choćby nasi rodzice tam nie byli, tylko my dwoje. Teraz mieszkamy razem w moim mieszkaniu, które wynajmowałam jeszcze przed ślubem. Ale wczorajszy wieczór… to było coś niesamowitego.

Szczerze mówiąc, trochę się denerwowałam przed przyjściem teściów. To ludzie prości, ale z charakterem. Teściowa, Halina Stanisławowa, uwielbia wszystko kontrolować, a teść, Jan Kazimierz, to raczej milczek, ale jeżeli już się odezwie – trafia w sedno. Starałam się, przygotowywałam: nakryłam stół, kupiłam produkty, choćby upiekłam tort, choć zwykle moje wypieki są przeciętne. Antoni zapewniał, iż nie ma co się stresować, iż jego rodzice są mało wymagający, ale ja chciałam zrobić dobre wrażenie. W końcu to pierwsza oficjalna wizyta!

Goście przyszli punktualnie, z prezentami. Halina Stanisławowa przyniosła ogromny bukiet róż i paczkę owiniętą w błyszczący papier. Jan Kazimierz wręczył butelkę domowego wina – mówił, iż sam robił. Usiedliśmy do stołu i początkowo było całkiem dobrze. Przygotowałam sałatki, upiekłam kurczaka, zrobiłam ziemniaki z grzybami. Antoni chwalił, teściowie przytakiwali, choćby rzucali komplementy. Ale potem zaczęło się prawdziwe przedstawienie.

Halina Stanisławowa, jak się okazało, ma talent do poruszania tematów, przy których czuję się niezręcznie. Nagle zaczęła wypytywać, kiedy planujemy dzieci. Omal nie zakrztusiłam się winem. Antoni próbował zmienić temat, ale teściowa nie odpuszczała: „Za naszych czasów, Ewo, ja i Janek zaraz po ślubie zaczęliśmy myśleć o rodzinie. A wy młodzi, czemu zwlekacie?” Uśmiechałam się i kiwałam głową, choć w myślach powtarzałam: „Dopiero co się pobraliśmy, dajcie nam chwilę!” Antoni wyglądał na równie zdezorientowanego, ale on zawsze taki jest – nie lubi sprzeciwiać się matce.

Potem teściowa przeszła do krytyki mojej kuchni. Wstała, zaczęła oglądać wszystko jak inspektor. „Ewo, dlaczego masz tak mało naczyń? Powinnaś dokupić, jeżeli będziesz przyjmować gości. I te zasłony takie ciemne – ja bym powiesiła coś jaśniejszego”. Starałam się zachować zimną krew, ale czułam, jak płoną mi policzki. Antoni szepnął: „Nie przejmuj się, ona zawsze taka”. Ale to przecież moja kuchnia! Wszystko urządzałam po swojemu, a teraz ktoś mi mówi, iż zasłony nie te.

Jan Kazimierz, na szczęście, rozładował atmosferę. Zaczął opowiadać o swoim działkowym domku, o tym, jak w tym roku mieli taki urodzaj ogórków, iż nie wiedzieli, co z nimi zrobić. Słuchałam, kiwałam głową, ale myślałam tylko: „Niech ten wieczór się już skończy”. Wtedy Halina Stanisławowa wyciągnęła swój prezent. Rozwinęłam paczkę, a tam… serwis. Takie babcine, w kwiatki. Podziękowałam, ale w głowie miałam tylko jedno: gdzie ja to postawię? Szafy i tak są pełne, a ten serwis zajmie tyle miejsca, jakbyśmy mieli wydawać uczty.

Antoni, widząc moje zdumienie, próbował żartować: „Mamo, przecież wiesz, iż Ewa woli miskę z sushi”. Ale Halina Stanisławowa tylko spojrzała na niego surowo: „To niepoważne, Antoni. W domu musi być porządna zastawa”. Ledwo powstrzymałam śmiech. Wtedy zrozumiałam, iż życie z tymi ludźmi będzie prawdziwym wyzwaniem.

Kiedy wreszcie wyszli, odetchnęłam z ulgą. Antoni przytulił mnie i powiedział: „Świetnie sobie poradziłaś, poszło lepiej, niż się spodziewałem”. Ale ja wciąż byłam w szoku. Teraz stoję w kuchni, patrzę na ten serwis, na niedokończonego kurczaka, na butelkę wina, której nie dopiliśmy. I myślę: jak to jest – stać się częścią nowej rodziny? Z jednej strony kocham Antoniego i dla niego zniosę te wszystkie komentarze. Z drugiej – jak nauczyć się nie brać tego do siebie? Może z czasem przywyknę i znajdę wspólny język z Haliną Stanisławową. A może po prostu nauczę się trzymać dystans.

Dziś obudziłam się z myślą, iż muszę porozmawiać z Antonim. Może umówimy się, iż następnym razem będziemy świętować tylko we dwoje. Albo zaprosimy moich rodziców – oni przynajmniej nie krytykują moich zasłon. Ale z drugiej strony wiem, iż teściowie to już część mojego życia. I choćbym się starała, będę musiała się nauczyć z nimi żyć. Może następnym razem po prostu ustawię ten serwis na stole, naleję im ich wina i powiem: „To za zasłony”. Żartuję. A może nie?

Idź do oryginalnego materiału