Nie mieszkałam z teściową i nie zamierzam znosić synowych w moim domu.

newskey24.com 1 tydzień temu

Nigdy nie mieszkałam z teściową — i sama nie zamierzam tolerować synowych w swoim domu.

Mam pięćdziesiąt sześć lat i jestem szczęśliwa tam, gdzie jestem. Po rozwodzie z mężem zrozumiałam jedno: mój spokój to najcenniejsza rzecz. Od jakiegoś czasu żyję z mężczyzną, z którym nam się dobrze układa, ale nie wzięliśmy ślubu — nie chcemy plątać się w sprawach spadkowych i dokumentach. Mieszkamy w jego domu za miastem, a moje mieszkanie w Warszawie pozostało moje. Przytulne, z ulubioną kanapą, książką przepisów i zapachem porannej kawy. Czasem tam wracam, gdy praca wymaga obecności w mieście. ale większość czasu spędzam na wsi, w ciszy, z dala od zgiełku.

Mam syna — Krzysia, dwudziestotrzyletniego. Mieszka w moim warszawskim mieszkaniu. Nie wymagam od niego czynszu, sama płacę rachunki — nie chcę go obciążać, dopóki staje na nogi. Pracuje, podobno się stara. Ale okazało się, iż moje oczekiwania to jedno, a jego zachowanie — zupełnie co innego.

Tego roku wiosną prawie nie zaglądałam do miasta. Pracowałam zdalnie, spotkania z klientami odbywały się online. Było dobrze. Aż nagle wezwano mnie do biura — pilne dokumenty do podpisania. Nie uprzedziłam syna o przyjeździe — pomyślałam, iż tylko przenocuję, rano załatwię sprawy i wrócę na wieś.

Gdy otworzyłam drzwi, na progu powitała mnie… obca twarz. Dziewczyna w moim szlafroku, z ręcznikiem na głowie, ewidentnie po kąpieli. Wpatrywałyśmy się w siebie w kompletnej konsternacji.

— Kim pani jest i co pani robi w moim mieszkaniu? — spytałam, powstrzymując się od krzyku.

Zakrztusiła się, zaczęła bełkotać coś o Krzysiu, iż on „pozwolił”. Okazało się, iż mój syn ściągnął tu swoją dziewczynę, bo „mama i tak na wsi”. choćby nie zapytał. Uznał, iż skoro mnie nie ma, można urządzić sobie mały domowy raj.

A przecież moje rzeczy były wszędzie. Ubrania, dokumenty, książki, kosmetyki. I nikogo to nie zmieszało. Dziewczyna czuła się jak u siebie: suszyła włosy, stukała garnkami, wyjmowała coś z lodówki, choćby nie proponując herbaty. Stałam w przedpokoju, patrząc na to z wrażeniem, jakbym została wypchnięta z własnego życia.

Usiadłam w kuchni i postanowiłam poczekać na Krzysia.

Gdy wrócił, nie robiłam awantury. Powiedziałam tylko:

— Synu, nie będę ci tłumaczyć, co jest nie tak. Ale zapamiętaj: synowych w swoim domu nie zniosę. Chcesz budować związek? Cieszę się. Ale rób to na swoim. Pakujcie się i wyprowadzajcie. Gdzie będziecie mieszkać — to już nie mój problem.

Spróbował się sprzeciwić:

— Mamo, ale ty tu nie mieszkasz! Mówiłaś, iż mieszkanie będzie nasze — moje i Oli!

— Po mojej śmierci — tak — odparłam. — Ale póki żyję, to mój dom. Chcę móc tu wejść, kiedy zechcę, nie natykając się na obcych. I na pewno nie będę dostosowywać się do czyichś układów.

Krzyś wyszedł. Z dziewczyną. Wynajęli mieszkanie. Obraził się. Nie dzwoni. Podobno Ola teraz narzeka, iż mam „trudny charakter” i „zburzyłam ich domowe szczęście”. A mnie to śmieszne. Nigdy nie mieszkałam z teściową i nie zamierzam być tą, w której domu rządzi obca kobieta.

Tak, kocham syna. Ale miłość to nie bezgraniczne ustępstwa. Mój dom to moja twierdza. Zbyt długo do tego dążyłam, zbyt wiele przeszłam, by teraz oddawać swój ostatni kąt tym, którzy uważają, iż im się „należy”.

Niech uczą się samodzielności. Niech płacą czynsz, planują budżet, zmywają naczynia, piorą i regulują rachunki. Taka jest dorosłość. A ja chcę spokoju, chcę wracać do domu i wiedzieć, iż nie będę dzielić łazienki z czyimiś majtkami ani słuchać, jak w mojej kuchni obgadują mnie za plecami.

Nie wstydzę się, iż wybrałam siebie. Zasłużyłam na spokój. I nie chcę w swoim domu ani synowych, ani zięciów.

Idź do oryginalnego materiału