*Nie zostawię cię, nie bój się*
Barbara po raz pierwszy założyła jaskrawą, letnią sukienkę, delikatnie podkreśliła wąskie usta i krytycznym wzrokiem obrzuciła swoje odbicie w lustrze. *„Może farbę zmienić?”* Westchnęła i wyszła z mieszkania.
Na dworze panował pierwszy prawdziwie letni, gorący dzień. Ostre słońce, radosna zieleń, białe baranki chmur płynęły po błękitnym niebie. Wreszcie, bo cały maj i połowa czerwca upłynęły pod znakiem chłodu, wiatru i deszczu.
Barbara spacerowała po niewielkim parku naprzeciw bloku, gdy nie robiła zakupów. To choćby nie park, ale ogrodzone strzyżonymi żywopłotami trawniki, przecięte wyłożonymi płytkami ścieżkami, wzdłuż których stały ławki. Przechodziła się alejkami, by w końcu usiąść na jednej z ławek otaczających pomnik Mikołaja Kopernika przed uniwersytetem. Ławki tu były wygodne, z oparciami, w przeciwieństwie do zwykłych, miejskich.
Usiadła, poddając twarz promieniom słońca przebijającym się przez liście drzew. Czteroletnia dziewczynka ze śmiesznymi jasnymi warkoczykami z piskiem goniła gołębie. Jej matka siedziała na sąsiedniej ławce, wpatrzona w telefon.
Na ławkę naprzeciw Barbary przysiadł mężczyzna w jasnych spodniach i niebieskim swetrze, także obserwujący zabawę dziecka. W końcu matka schowała telefon do torebki i zabrała córeczkę. Nie było już na co patrzeć. Barbara złapała wzrok mężczyzny. Wstał i podszedł do jej ławki.
— Nie przeszkadzam? — zapytał, siadając nieopodal. — Często panią widuję. Mieszka pani blisko?
*„Podrywa się. Stary, a tu takie numery”*, pomyślała Barbara i nie odpowiedziała.
Mężczyzna się nie zraził, rozsiadł się wygodnie.
— A ja tam, w tym bloku. Z balkonu panią widywałem. Na uniwersytecie studiowałem, pracowałem, całe życie w okolicy spędziłem.
— Był pan wykładowcą? — spytała Barbara.
O, ta jej ciekawość…
— Dawno, emeryt.
Barbara skinęła głową, milcząc.
— Nareszcie pogoda się poprawiła. Jest pani wdową? Zawsze panią samą widuję. — Mężczyzna nie rezygnował.
*„Przyczepił się. Na pewno ma zamiary”*, uznała Barbara.
Ale zmęczyła ją samotność i cisza. Z meblami się przecież nie pogada.
— Teraz już wdowa. Rozeszliśmy się z mężem. Dawno. Potem zmarł. — Nie wiadomo czemu, Barbara się otworzyła.
— Moja żona odeszła dwa lata temu. — Mężczyzna uniósł twarz ku niebu, jakby szukał tam jej postaci.
Rozmowa płynnie zeszła na dzieci i wnuki. Barbara dowiedziała się, iż syn Janusza mieszka za granicą, a córka z rodziną — w Warszawie. Gdy żyła żona, często zasiadali razem przy dużym stole. W domu robiło się ciasno i głośno. Został sam, ale nie chciał przenosić się do dzieci — nie miał zamiaru im przeszkadzać.
— Taki pan zadbany, myślałam, iż z kimś z rodziny pan mieszka. — Barbara rzuciła komplement.
— Sam wszystko potrafię. Nie ma w tym filozofii, byle chcieć.
— Muszę już iść. Zaraz serial się zaczyna. — Barbara wstała, szykując się do wyjścia.
W rzeczywistości seriali nie oglądała, po prostu czas wracać. Bała się, iż nowy znajomy okaże się miłośnikiem telewizyjnych produkcji i zacznie ją wypytywać. ale on również wstał i oznajmił, iż woli czytać książki.
— Ja też. — Barbara ożywiła się. — Tylko teraz oczy już nie te, tylko duży druk daję radę.
— U mnie takich sporo. Chce pani, to przyniosę następnym razem? Mam dużą biblioteczkę. jeżeli pozwoli pani, wybiorę coś wg własnego gustu. Barbara wzruszyła ramionami i pożegnała się.
*„Oho, marzy sobie. Następnym razem…”*, myślała w drodze do domu.
Jednak cały wieczór wspominała nowego znajomego. Nazajutrz znów wystroiła się i wyszła do parku. On już na nią czekał na ławce pod pomnikiem. Obok leżała książka w torbie. Gdy ją zobaczył, wstał i przywitał radośnie. Serce Barbary zabiło mocniej, a zadowolony uśmiech rozjaśnił jej twarz.
Barbara z niecierpliwością czekała na te spotkania i spacery, starannie się strojąc i podkreślając usta. Pewnego pięknego dnia zrozumieli, iż czasu im zostało niewiele, i postanowili nie rozstawać się. Barbara wprowadziła się do Janusza. Jego mieszkanie było przestronne, znacznie większe niż jej.
Od tamtej pory widywano ich zawsze razem. Spacerowali w każdej pogodzie, chodzili na zakupy i do teatru, wieczorami czytali wspólnie książki. Z początku Barbara obawiała się sąsiedzkich komentarzy. *„Oszalała, poszła za jakiegoś dziada w wieku emerytalnym”*.
Ale Janusz naprawdę radził sobie w domu — choćby gotował całkiem nieźle. Wszystko robili razem. Po kilku latach Barbara nie wyobrażała już sobie życia bez niego. Nie sądziła, iż u schyłku lat znajdzie spokój i szczęście.
— Basiu, może byśmy to jakoś zalegalizowali? Trochę nie po ludzku tak żyć — rzekł pewnego dnia Janusz.
— Co też tobie strzeliło do głowy? Żyjemy sobie i żyjemy. Ludzie się będą śmiać? A jeżeli dzieci się sprzeciwią? — Barbara zaśmiała się z jego pomysłu.
— Dzieci… Twoja córka pytała cię kiedyś, jak ma żyć? Właśnie. Mnie też nikt nie pytał. I my nie będziemy ich pytać.
— No tak, ale jednak… — Barbara wahała się.
Czas mijał. Janusz co jakiś czas wracał do tematu ślubu, ale Barbara zwlekała, nie dając ostatecznej zgody.
— Piasek nam już sypie się przez palce, stawy trzeszczą, a my do USC? Śmiech na sali. — Barbara chichotała.
Pewnego dnia zadzwoniła do niej córka, zaczynając rozmowę od ogólników.
— Mamo, to ty wciąż u tego Janusza? Nie zamierzasz wracać? U Szymona z moim mężem jakoś nie układa się najlepiej. Może niech tymczasem zamieszka w twoim mieszkaniu? Dziewczyna go ma. Bardzo sympatyczna. Nie masz nic przeciwko?
Agnieszka, córka Barbary, rozwiodła się z ojcem Szymona, gdy chłopiec miał osiem lat. Teraz studiował już na drugim roku. Rok temu Agnieszka wyszła ponownie za mąż. Dorosłemu synowi nie układało się z nowym mężem matki.
— No dobrze, niech mieszka. PoBarbara pozwoliła wnukowi zamieszkać, choć serce ściskało ją na myśl, iż to koniec jej spokoju, ale nie spodziewała się, iż ten jedyny gest dobroci obróci się przeciwko niej tak szybko, gdy Szymon pewnego wieczoru, patrząc na nię zimno, powiedział: „Babciu, czas znaleźć ci dom, gdzie ktoś się tobą zajmie” – i wtedy zrozumiała, iż już nigdzie nie jest u siebie.