Matka Justyny tylko ciężko wzdychała, patrząc na swoją piękną córkę. Wiesława nie potrafiła przekonać dziewczyny, iż nie warto całego życia czekać na księcia z bajki. To się nie zdarzy.
– Justynko, żyjesz jak w baśni. Rozejrzyj się ilu wartościowych chłopaków jest wokół ciebie. Twój kolega z klasy Bartek i Mateusz to porządni chłopcy, kręcą się koło ciebie wieczorami. Dlaczego nie wychodzisz z nimi na spacer? Pogadałabyś, może zrozumiałabyś, iż zwykli chłopcy też mają piękne dusze.
– Mamo, nie potrzebuję pięknej duszy. Chcę, żeby chłopak był przystojniakiem, a w naszej wsi takich nie ma, nikt nie jest mnie wart. Spójrz na mnie! Czy jest tu choć jeden chłopak, który mógłby mi dorównać? mówiła Justyna, prostując się dumnie. Jej smukła sylwetka wyglądała jeszcze lepiej, a o urodzie nie trzeba było choćby wspominać.
Matka tylko potrząsała głową.
– Córko, nie ródź się piękna, ale szczęśliwa. To stare przysłowie zawsze ma rację.
Justyna słyszała te słowa od dziecka, ale nigdy się nad nimi nie zastanawiała. Im była starsza, tym bardziej wierzyła, iż piękni ludzie zawsze będą szczęśliwi… Przyzwyczaiła się, iż wszyscy ją podziwiają.
– Ach, jaka śliczna dziewczynka! Jakie ma oczy, jaka urocza! a ona tylko się uśmiechała, zadowolona, gdy ktoś częstował ją cukierkiem, którego nigdy nie odmawiała.
W przedszkolu zawsze grała księżniczkę, a w szkole każda dziewczyna jej zazdrościła. Wszystkie chciały być takie jak ona. Justyna nie rozumiała, iż nadmiar uwagi i zachwytów może jej wyjść bokiem. Wiesława często się o to martwiła. Mimo to Justyna, pewna swej wartości, pragnęła u boku przystojniaka. A ci koledzy i znajomi, którzy kręcili się wokół niej, widzieli tylko jej szyderczy uśmieszek.
– Czyż oni nie widzą, kim jestem, a kim oni? myślała.
Wiesława starała się wytłumaczyć córce, iż przystojni faceci rzadko bywają dobrymi mężami. Ale Justyna wierzyła w coś zupełnie odwrotnego. W szkole uczyła się średnio, po maturze dostała się tylko do technikum. Tam też nie spotkała chłopaka, któryby jej odpowiadał.
– Mamo, nie potrzebuję zwykłych Karolków i Bartków. I tak doczekam się swojego szczęścia mówiła, gdy matka zaczynała temat zamążpójścia.
Chłopców wokół niej nie brakowało, a po technikum Justyna pracowała w urzędzie gminy. Z czasem miejscowi faceci zrozumieli, iż nie mają u niej szans, i przestali się interesować. Koleżanki i koledzy z klasy już dawno się pobrali, mieli dzieci, a ona wciąż sama.
– Mamo, wyjeżdżam do powiatu. Co tu robić na wsi? Tam znajdę szczęście, a tutaj nikt mnie nie zauważył. Wszyscy jacyś tacy zwyczajni, wiejscy, nie dla mnie. Brakuje im tej klasy, której szukam oznajmiła pewnego dnia Wiesławie i wyjechała.
Matka przyjęła to spokojnie. Już zmęczyła ją walka o rozsądek córki, walka z jej przekonaniem, iż uroda to wszystko, a czas ucieka. Justyna wciąż nie miała rodziny. Przyjaciółki Wiesławy chwaliły się wnukami i małżeńskim szczęściem, a ona nie wiedziała, co powiedzieć o córce.
Justyna skończyła trzydzieści lat, a wciąż była sama nie spotkała faceta, który by ją zachwycił. Minęły lata, miała już trzydzieści siedem. Wtedy trafiła do solidnej firmy. I spotkała dyrektora. Takiego właśnie wyobrażała sobie męża. Jego maniery, sposób bycia, uśmiech, dołeczek na brodzie, a zwłaszcza idealne rysy twarzy wszystko ją urzekło.
Marcin był pierwszym mężczyzną, który ją zainteresował, na którym się zatrzymała. Nie obchodziło ją, iż ma żonę i dwoje dzieci. Od dawna marzyła o dziecku pięknym, takim jak ona. O małżeństwie już choćby nie myślała.
– Co z tego, iż Marcin jest żonaty? myślała. I tak go zdobędę.
Uwiedzenie dyrektora nie stanowiło dla niej problemu. On sam od pierwszego wejrzenia zauważył jej urodę i zaczął się nią interesować. Zaprosił ją do restauracji.
– Justyno, nigdy nie spotkałem tak pięknej kobiety jak ty. Urzekłaś mnie. Szkoda, iż nie poznałem cię wcześniej. Niestety, mam rodzinę i nie mogę jej zostawić mówił szczerze. Ale byłbym szczęśliwy, gdybyśmy się czasem widywali.
– Marcinek, nie przejmuj się. Nasz związek to tylko zabawa. Nie mam zamiaru rozbijać twojej rodziny odpowiedziała, a on odetchnął z ulgą.
Wkrótce Justyna zaszła w ciążę dostała to, czego chciała. Wprawdzie Marcin pomagał finansowo, ale ona i tak była szczęśliwa. Teraz zrozumiała, czym jest prawdziwe szczęście. Całą siebie oddała synowi, Kacprowi tylko w nim widziała sens życia.
Chłopak rósł, był przystojny i inteligentny. W szkole miał same piątki, wygrywał konkursy i olimpiady. Uprawiał sport i nie miał sobie równych. Justyna była z niego dumna.
Kacper też wiedział, iż jest przystojny, ale nie zwracał zbytniej uwagi na podkochujące się w nim dziewczyny. Żadna mu się nie podobała. Justyna zaczęła się martwić:
– Czyżby odziedziczył po mnie ten sam los? Oby tylko nie powtórzył mojego błędu. Nie powinien czekać na księżniczkę, ma żyć teraz.
Nie potrafiła jednak z nim o tym porozmawiać. Mimo wszystko wciąż miała nadzieję, iż znajdzie odpowiednią dziewczynę ale koniecznie piękną. Kacper skończył studia, dostał prestiżową pracę z dobrymi zarobkami. gwałtownie awansował i przepowiadano mu świetlaną przyszłość.
Miał prawie trzydzieści lat, kiedy zadzwonił do matki:
– Mamo, zakochałem się i zamierzam się ożenić powiedział. Przyjedziemy do ciebie z Julką. To wspaniała dziewczyna, taka, o jakiej zawsze marzyłem.
– Dobrze, synku, cieszę się i czekam na was.
Okazało się, iż Julia to zwykła, sympatyczna dziewczyna z prowincji. Justyna była zadowolona, iż syn wreszcie się żeni. Opowiedział, iż poznał ją, gdy przyszła do pracy po studiach. W końcu nadszedł ten dzień Kacper przywiózł narzeczoną. Justyna wyjęła szampana, sprawdziła stół z przekąskami i była z siebie zadowolona.
– Mamo, witaj, poznaj JulJustyna spojrzała na nią, a uśmiech powoli zniknął z jej twarzy Julia była prawdziwa, zwyczajna, i dopiero teraz zrozumiała, iż piękno to nie to, co widzi w lustrze, ale to, co prawdziwe.