**Dziennik, wtorek**
Znów ta sama rozmowa… Czułam, jak irytacja narasta we mnie, gdy uderzyłam dłonią w stół.
– Mamo, znowu zaczynasz! Przecież ustaliłyśmy, iż pomożesz nam z kredytem!
– Nic nie ustaliłyśmy – odparła spokojnie Marianna, nie przerywając mieszania herbaty. – Ty sobie postanowiłaś, iż będę wam pomagać.
– Jak to nic?! – wybuchnęłam. – Powiedziałaś, iż się zastanowisz!
– Zastanowiłam się. I postanowiłam, iż nie pomogę.
W kuchni zapadła cisza. Patrzyłam na matkę szeroko otwartymi oczami, jakby nie wierząc w to, co słyszę. Mój mąż, Krzysztof, nerwowo przestępował z nogi na nogę przy lodówce, wyraźnie czując się nie na miejscu.
– Mamo, ale my mamy trudną sytuację – zaczęłam ponownie, łagodniejszym tonem. – Krzysiek stracił pracę, ja jestem na macierzyńskim z Zosią. Brakuje nam pieniędzy, a bank nie czeka.
– A dlaczego wcześniej o tym nie pomyśleliście? – Marianna postawiła filiżankę na spodku. – Gdy braliście ten kredyt na samochód, przecież was ostrzegałam.
– Jaki samochód? – wybuchnęłam. – To przecież nie samochód, tylko złom! Nie mieliśmy czym jeździć!
– Mogliście jeździć autobusem. Ja przez trzydzieści lat jeździłam i żyję.
– Mamo! – Zerwałam się od stołu, nerwowo przechadzając się po kuchni. – Naprawdę uważasz, iż powinniśmy z dzieckiem jeździć komunikacją?
– A dlaczego nie? Ciebie sama wychowywałam, harowałam od rana do nocy i nikogo o pomoc nie prosiłam.
Krzysztof w końcu odważył się wtrącić:
– Marianno, my nie prosimy o darowiznę. Oddamy pieniądze, jak tylko znajdę pracę.
– A kiedy to będzie? – spytała stanowczo, choć bez złości. – Miesiąc szukasz, dwa, pół roku? A ratę trzeba płacić co miesiąc.
– Na pewno znajdę. Mam dyplom, doświadczenie.
– Oczywiście, iż znajdziesz – skinęła głow– ale nie masz gwarancji, iż szybko, a ja co wtedy zrobię – bez pieniędzy, sama będę musiała żyć na powietrzu?