**Dziennik, wtorek**
*Nie jestem ci prawdziwą rodziną, to wszystko.*
– Po co się wtrącasz w nie swoje sprawy? – krzyczała Kinga, wymachując rękami. – To moja córka, nie twoja!
– Chciałam tylko pomóc – cicho odpowiedziała Wiesława, stojąc przy kuchence z patelnią w dłoni. – Jagoda jest chora, ma gorączkę…
– Pomóc! – przedrzeźniała Kinga. – Chcesz udowodnić, jaka to z ciebie świetna macocha, tak? Żeby tatuś się rozczulił?
– Kinga, przestań – próbował wkroczyć Marek, ale córka choćby nie spojrzała w jego stronę.
– A ty się nie odzywaj! Zawsze ją bronisz! – Wskazała palcem na Wiesławę. – Nie jesteś mi prawdziwą rodziną, i tyle! Wymieniłeś własną córkę na tę… na tę…
Nie dokończyła, odwróciła się i wybiegła z kuchni. Drzwi do jej pokoju zatrzasnęły się z hukiem, aż zabrzęczały szyby w kredensie.
Wiesława odstawiła patelnię na stół i osunęła się na krzesło. Dłonie się trzęsły, w oczach miała łzy.
– Nie przejmuj się – Marek podszedł do żony i położył dłoń na jej ramieniu. – Jest zdenerwowana z powodu uczelni. Nie dostała się na budżet, ma pretensje do całego świata.
– Marku, ona ma rację – szepnęła Wiesława. – Naprawdę nie jestem jej rodziną. I nigdy nie będę.
– Co za bzdury. Czas wszystko ułoży.
Wiesława uśmiechnęła się gorzko. *Czas.* Byli małżeństwem już cztery lata, a relacje z Kingą tylko się pogarszały. Najpierw dziewczyna była zimna i zdystansowana. Potem zaczęły się przytyki, uszczypliwe komentarze. A teraz otwarta wojna.
– Może nie powinnam proponować opłacenia jej studiów? – spytała Wiesława.
– Dlaczego? Chciałaś dobrze.
– Ale ona odebrała to jako próbę kupienia sobie jej uczuć.
Marek westchnął i usiadł obok żony.
– Wiesiu, rozumiem, iż ci trudno. Ale Kinga straciła matkę w wieku czternastu lat. Boi się, iż ktoś zajmie jej miejsce.
– Nie próbuję zastąpić jej matki. Chcę tylko, żebyśmy żyli w zgodzie.
– Wiem. I ona kiedyś to zrozumie, prędzej czy później.
Wiesława skinęła głową, ale w głębi duszy wątpiła. Każdy dzień w tym domu był próbą. Kinga jakby specjalnie szukała powodów do kłótni – to jedzenie było nie takie, to rzeczy stały nie tam, gdzie trzeba, to rozmawiała przez telefon za głośno.
Z pokoju Kingi dobiegała głośna muzyka. Sąsiedzi już kilka razy narzekali, ale dziewczyna ignorowała uwagi.
– Idź jej powiedz, żeby ściszyła – poprosiła Wiesława.
– Powiedz sama. Musicie się nauczyć rozmawiać.
– Marku, po tym, co było?
– Tym bardziej. Nie można pozwolić, by konflikt się pogłębiał.
Wiesława niechętnie wstała i podeszła do pokoju pasierbicy. Zapukała.
– Kinga, mogę wejść?
Muzyka stała się jeszcze głośniejsza. Wiesława zapukała mocniej.
– Kingo, musimy porozmawiać.
Drzwi otworzyły się gwałtownie. W progu stała dziewczyna z zaczerwienionymi od płaczu oczyma.
– Czego chcesz?
– Ścisz muzykę, proszę. Sąsiedzi narzekają.
– Mam gdzieś sąsiadów.
– Kinga, wiem, iż jesteś zdenerwowana…
– Nic nie wiesz! – wybuchnęła. – Myślisz, iż jak zaproponowałaś kasę, to mam cię pokochać? Nie doczekasz się!
– Nie oczekuję miłości. Chcę tylko, żebyśmy przestali się kłócić.
– Nie chcesz kłótni? To się wynoś. To nasz dom, mój i taty. A ty tu jesteś niepotrzebna.
Słowa zabolały Wiesławę. Próbowała zachować spokój.
– Kinga, twój tata mnie kocha. Ja też go kocham. Jesteśmy rodziną.
– Nie! – krzyknęła. – My z tatą jesteśmy rodziną! A ty tu tylko mieszkasz! Myślisz, iż nie wiem, iż wyszłaś za niego dla mieszkania?
Wiesława zbladła.
– Kto ci to powiedział?
– Babcia. Mama mamy. Mówi, iż jesteś łowczynią cudzego dobra. Że specjalnie się do taty przypchałaś, jak się dowiedziałaś, iż jest wdowcem z trzypokojowym.
– To nieprawda…
– Prawda! – Kinga podeszła bliżej, oczy błyszczały od złości. – Miałaś czterdzieści lat, mieszkałaś w komunalnym, a tu taka okazja – facet z kawalerką! No jak nie skorzystać!
Każde słowo było jak policzek. Wiesława czuła, jak płoną jej policzki.
– Kocham twojego ojca…
– No tak, jasne. Kochasz jego mieszkanie i wypłatę. A jego samego tylko znosisz.
– Dosyć! – Wiesława nie wytrzymała. – Nie masz prawa tak mówić!
– Mam! To mój dom! A ty tu nikim nie jesteś!
Drzwi zatrzasnęły się przed nosem macochy. Muzyka zagrała jeszcze głośniej.
Wiesława stała na korytarzu, drżąc z urazy i gniewu. Słowa Kingy trafiły w najczulszy punkt. Tak, poznała Marka, gdy miała czterdzieści lat. Tak, mieszkała w komunalce i marzyła o własnych czterech ścianach. Ale wyszła za mąż z miłości, nie dla interesu.
Marek znalazł ją w łazience, gdzie próbowała się uspokoić.
– Co się stało? Kinga wrzeszczy jak opętana.
– Powiedziała, iż wyszłam za ciebie dla mieszkania.
Marek zmarszczył brwi.
– Skąd jej takie myśli?
– Od twojej byłej teściowej. Okazuje się, iż Nina ją tym karmi.
– Ach tak – Marek zacisnął pięści. – Nina zawsze mnie nie lubiła. A jak ożeniłem się z tobą, to się wkurzyła na dobre.
– Marku, może naprawdę powinnam odejść? – spytała cicho. – Widzisz, jak Kinga cierpi. Nie chcę niszczyć waszej relacji.
– Nigdzie nie idziesz – stanowczo powiedział. – Jesteś moją żoną. jeżeli komuś to nie pasuje, to jego problem.
– Ale Kinga…
– Kinga musi zrozumieć, iż świat nie kręci się tylko wokół niej. Że ludzie mają prawo do szczęścia.
Wiesława przytuliła się do męża. W jego ramionach zawsze czuła się bezpieczna. Ale gdy zostawała sama z Kingą, problemy wracały.
Następnego dnia dziewczyna demonstracyjnie nie przyszła na śniadanie. Potem trzasnęła drzwiami, wychodząc na uczelnię. WiesłZ czasem, gdy Kinga zobaczyła, jak Wiesława płacze w kuchni nad zdjęciem swojej zmarłej matki, zrozumiała, iż ta kobieta też nosi w sercu stratę, a od tamtej chwili w domu zaczęła powoli rodzić się nowa, delikatna nić zrozumienia.