Tego marcowego dnia Elżbietę właśniło od samego rana. Nie z zimna – ze złości. Stała przed lustrem, ubierała synka i próbowała powstrzymać irytację. Dzisiaj jest ósmy marca. Dzień Kobiet, który mógłby minąć choć trochę spokojniej, ale znowu musiała jechać do teści. A to oznaczało wymuszone uśmiechy, uszczypliwe uwagi, pretensje i to wieczne poczucie winy, które tamta potrafiła wywołać z prawdziwą maestrią.
“Elu, znowu ta kwaśna mina?” – burknął Marek, wkładając kurtkę. “Tylko nie mów, iż nie chcesz jechać.”
“A ty naprawdę nie domyślasz się dlaczego?” – rzuciła przez zęby. “Znowu będzie się czepiać, wytykać błędy, opowiadać, jak źle wychowuję Kubę, a choćby nie spyta, jak się czuję. Chociaż raz mogłaby pamiętać, iż haruję od rana do nocy, a cały dom spoczywa na mojej głowie.”
“Przecież nie wychodzisz z domu” – prychnął.
“A ty myślisz, iż praca zdalna to leżenie na kancie? Albo iż światło, jedzenie i ubrania spadają nam z nieba?”
Marek się obraził. Nie lubił, gdy Elżbieta przypominała mu o pieniądzach. Choć prawda była po jej stronie – jej zarobki jako graficzki freelancerki trzykrotnie przewyższały jego pensję ochroniarza w magazynie.
“Może pojedziesz sam?” – spróbowała jeszcze raz.
“Dzisiaj święto, Ela. Ósmy marca. Nie możesz po prostu zignorować mojej matki.”
Dwie godziny później siedla już w jednopokojowym mieszkaniu Bronisławy Stefanowej na warszawskiej Pradze. W kącie, na rozkładanym fotelu, przeglądała gazetę Kasia – dwudziestoletnia siostrzenica Marka, sierota, którą teściowa przygarnęła pięć lat wcześniej po śmierci rodziców. Elżbieta i Kasia nigdy nie znalazły wspólnego języka. I Ela nie mogła nie zauważyć, iż teściowa wyraźnie faworyzowała dziewczynę, a nie własnego wnuka.
“Tu się z ciociami naradziłyśmy” – oznajmiła Bronisława przy stole. “Mieszkanie przepiszę na Kasię. Wy macie swoje, a ona dopiero zaczyna życie.”
Po kilku dniach papichu zostały podpisane. Ale pod warunkiem, iż Kasia wprowadzi się dopiero po śmierci babci. Los, jak to zwykle bywa, zdecydował inaczej – trzy właśni później Bronisława dostała ciężkiego udaru. Kobieta przeżyła, ale nie była już samodzielna.
“Musimy się przeprowadzić do mamy” – oświadczył Marek bez dyskusji. “Sama sobie nie poradzi.”
Elżbieta przełknęła górę wściekłości. Rzeczywiście się przeprowadzili. Tylko cała opieka nad teściową – k włażeniu, mycie, sprzątanie, zmiana pościeli – spadła wyłącznie na nią. Marek szedł do pracy, Kasia na studia i do chłopaka. A Ela pracowała, ciągnęła cały dom, i teraz jeszcze musiała być pielęgniarką.
“Marku, może Kasia pomoże? W końcu to już jej mieszkanie” – nie wytrzymała pewnego wieczoru.
“Ona jest studentką, ma związki. Nie będzie tu faceta przyprowadzać. Poza tym – ty siedzisz w domu.”
“W domu. Pracuję. I wszystko ciąchu sama.”
“Znudziło ci się, co?” – zaśmiał się szyderczo. “Moja matka – i ty masz się nią opiekować. Przecież jej nie zostawisz?”
“To twoja matka. Dla mnie – teściowa. Nie muszę. Ty przy mojej mamie na pewno byś nie siedział. Więc wynajmij opiekunkę.”
“Zapłacisz jej ty?”
“Z jej emerytury. Albo z twojej pensji.”
“A po co?ię wtedy jesteś?” – powiedział zimno. “Idź, sprawdź, jak tam.”
I tej nocy Elżbieta leżała, wpatrując się w sufit. Myśli kołowały jej w głowie pełne goryczy. On po prostu ją wykorzystywał. Jako kobietę, jako pracownicę, jako opiekunkę. Kasia – spadkobierczyni – choćby się nie pojawia. A ona łamała się każdego dnia.
Rano, gdy Marek poszedł do pracy, Elżbieta spakowała rzeczy. Wzięła Kubę za rękę i wróciła do ich własnego mieszkania. Telefon wyłączyła. I wysłała tylko jedną krótką wiadomość: “Mam dość bycia wszystkim naraz. Powodzenia.”
Wieczorem Marek przyjechał w furii.
“Albo wracasz, albo składam pozew!” – syczał, wybałuszając oczy.
“Jak chcesz” – odparła spokojnie Elżbieta. “Tyle iż teraz to ja wniosę o rozwód. Nie muszę poświęcać się dla cudzego mieszkania i kogoś, kto nigdy nie podziękował.”
“Popamiętasz!”
“O, nie. Już pamiętam. Że tak długo znosiłam. A teraz – wolność. Dziękuję ci tylko za Kubę.”
Po miesiącu małżeństwo rozwiązano za obopólną zgodą. Marek nie prosił o przebaczenie. Elżbieta już nie dzwoniła.
A pół roku później dowiedziała się, iż Bronisława zmarła. I Kasia – ta ukochana siostrzenica, dla której wszystko się robiło – wyrzuciła wuja za drzwi jak niepotrzebny grat.
Życie wszystko poukładało. I Elżbieta ani przez chwilę nie żałowała, iż w porę odeszła.”