Gdy teściowa, Halina Pawłówna, na chwilę wyszła z kuchni, mój teść, Wojciech Stanisławowicz, odwrócił się do mnie i rozkazał: „Aniu, idź podgrzej mi tego kurczaka, bo już wystygł!” Zawiesiłam wzrok w powietrzu, nie wierząc własnym uszom. Czy ja tu przypadkiem dostałam dyplom służącej? jeżeli ci potrzebne, to sam se podgrzej, miałam ochotę warknąć, ale zamiast tego, głaszcząc kota ocierającego się o moje nogi, odparłam: „Wojciechu Stanisławowiczu, nie jestem służącą, podgrzej sobie sam”. Popatrzył na mnie jak na buntownicę, a ja poczułam, jak coś we mnie wrze. Nie chodziło tylko o kurczaka – to była granica, której nie zamieram przekraczać.
Z mężem, Krzysztofem, mieszkamy osobno, ale co niedzielę przyjeżdżamy na obiad do jego rodziców. Halina Pawłówna gotuje tak, iż palce lizać, i zawsze chętnie tu przyjeżdżam – pogadać, zjeść jej słynne gołąbki, posłuchać historii. Wojciech Stanisławowicz zwykle siedzi cicho, na czele stołu jak generał, więcej marudzi, niż mówi. Przyzwyczaiłam się, iż lubi rozkazywać: „podaj sól”, „zanieś talerze”. Ale nie zwracałam na to uwagi – wiek, przyzwyczajenia, co mu zrobisz. Tym razem jednak przesadził.
Tamtego wieczoru jedliśmy smażonego kurczaka z ziemniakami. Halina Pawłówna, jak zawsze, krzątała się, dokładała nam dokładki, a ja pomagałam sprzątać naczynia. Gdy wyszła na werandę po kompot, Wojciech Stanisławowicz uznał, iż to jego wielka chwila. Siedziałam, gładząc ich kota Pusię, która mruczała mi na kolanach, gdy usłyszałam: „Podgrzej kurczaka!” Najpierw pomyślałam, iż mi się przywidziało. Patrzył na mnie, jakby powinnam poderwać się i ruszyć do mikrofalówki. A ja, nie przymierzając, po pracy, zmęczona, w niedzielnej sukience, przyjechałam w gości, a nie na służbę.
Moja odpowiedź wyraźnie go zszokowała. Zmarszczył brwi, mruknął coś w stylu: „Młodzież teraz, zero szacunku”. Szacunku? A gdzie szacunek dla mnie? Nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale to nie była prośba, tylko rozkaz, jakbym była tu do bicia pokłonów. Halina Pawłówna wróciła, wyczuła atmosferę i spytała: „Co się stało?” Chciałam wyjaśnić, ale Wojciech Stanisławowicz mnie uprzedził: „Nic, Ania nie chce pomóc staruszkowi”. Pomóc? Czy podgrzanie kurczaka to nagle akt bohaterstwa? Ledwo się powstrzymałam, by nie wybuchnąć, i tylko powiedziałam: „Halino Pawłówno, zawsze pomagam, ale nie jestem służącą”.
W drodze do domu opowiedziałam wszystko Krzysztofowi. Jak zwykle próbował złagodzić sytuację: „Aniu, tata nie ze złośliwości, po prostu przywykł, iż mama wszystko robi. Nie przejmuj się”. Łatwo mu mówić – on nie dostaje rozkazów! Przypomniałam, iż nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale ton Wojciecha Stanisławowicza brzmiał, jakbym była ich pokojówką. Krzysztof obiecał pogadać z ojcem, choć wiem, iż nie znosi konfliktów. „Pogadam z mamą, ona go ogarnie” – dodał. Halina Pawłówna może i faktycznie z nim porozmawia, zawsze mnie broni, ale nie chcę, żeby przez mnie było zamieszanie.
Teraz zastanawiam się, co dalej. Część mnie ma ochotę następnym razem demonstratywnie siedzieć i nie pomagać wcale – niech Wojciech Stanisławowicz sam się bawi z mikrofalówką. Ale wiem, iż to zachowanie jak z przedszkola, a Haliny Pawłówny nie chcę urazić – to nie jej wina. Druga część mnie chce powiedzieć mu wprost: „Szanuję pana, ale nie jestem służącą, traktujmy się z wzajemnością”. Boję się jednak, iż uzna to za zuchwałość i zacznie się dramat. Koleżanka, gdy mnie wysłuchała, poradziła: „Aniu, odpowiadaj żartem, powiedz, iż mikrofala sobie z nim poradzi”. Żartować? Może i humor pomoże, ale na razie jestem zbyt wściekła.
Przypominałam sobie, iż Wojciech Stanisławowicz kiedyś był milszy. Gdy tylko pobraliśmy się z Krzysztofem, choćby chwalił moje sałatki, opowiadał zabawne historie z młodości. A teraz chyba uznał, iż powinnam być na zawołanie jak Halina Pawłówna. Tyle iż ja nią nie jestem! Mam swoją pracę, swoje sprawy i przyjeżdżam w gości, a nie na dyżur. Lubię ich rodzinę, ale nie zamierzam tolerować rozkazów. Może to wiek, może przyzwyczajenie, ale nie pozwolę się traktować jak mebel – choćby dla świętego spokoju.
Na razie postanowiłam być uprzejma, ale stanowcza. Następnym razem, gdy Wojciech Stanisławowicz zacznie komenderować, uśmiechnę się i powiem: „Mikrofalówka stoi w kącie, czeka na pana”. A jak będzie trzeba, pogadam z Haliną Pawłówną – ona zrozumie. Nie chcę waśni, ale też nie zamierzam milczeć. Ten dom jest ich, ale ja nie jestem ich własnością. A kurczaka niech sam sobie grzeje – ja wole pogłaskać Pusię. Ona, nawiasem mówiąc, jako jedyna w tej kuchni mnie rozumie.