Tego marcowego dnia Ewę trzęsło od samego rana. Nie z zimna — ze złości. Stała przed lustrem, ubierała syna i próbowała powstrzymać irytację. Dziś był ósmy marca. Kobiece święto, które mogło być choć trochę spokojne, ale zamiast tego znów musiała jechać do teściowej. A to oznaczało sztuczny uśmiech, uszczypliwe uwagi, pretensje i to wieczne poczucie winy, które tamta potrafiła wywołać z mistrzowską precyzją.
— Ewa, znowu ta kwaśna mina? — burknął Krzysiek, zapinając kurtkę. — Nie mów, iż nie chcesz jechać.
— A ty naprawdę nie domyślasz się dlaczego? — rzuciła przez zęby. — Znów będzie się czepiać, wypominać, opowiadać, jak źle wychowam Bartka, a choćby nie spyta, jak się czuję. Choć raz mogłaby przypomnieć sobie, iż haruję od rana do nocy, a cały dom ciągnę ja.
— Przecież nie wychodzisz z domu — prychnął.
— A ty myślisz, iż praca zdalna to leżenie na kanapie? Albo iż światło, jedzenie i ubrania spadają nam z nieba?
Krzysiek się obraził. Nie przywykł, by Ewa przypominała mu o pieniądzach. Choć prawda była po jej stronie: jej zarobki jako projektantki freelancerki trzykrotnie przewyższały jego pensję ochroniarza w magazynie.
— Może ty sam pojedziesz? — spróbowała jeszcze raz.
— Dziś święto, Ewa. Ósmy marca. Nie możesz po prostu zignorować mojej matki.
Dwie godziny później siedzieli już w jednopokojowym mieszkaniu Bronisławy Stanisławy na warszawskiej Pradze. W kącie, na rozkładanym fotelu, przeglądała magazyn Ola — dwudziestoletnia siostrzenica Krzyśka, sierota, którą teściowa zabrała do siebie pięć lat temu po śmierci rodziców. Ewa i Ola nigdy nie znalazły wspólnego języka. I Ewa nie mogła nie zauważyć, iż teściowa wyraźnie faworyzuje dziewczynę, a nie własnego wnuka.
— Naradziłam się z ciociami — oznajmiła Bronisława Stanisława przy świątecznym stole. — Mieszkanie przepiszę na Olę. Wy macie już swoje, a ona dopiero zaczyna życie.
Po kilku dniach papiery były gotowe. Pod warunkiem, iż Ola wprowadzi się dopiero po śmierci babci. ale los, jak to zwykle bywa, zadecydował inaczej — trzy tygodnie później Bronisława Stanisława dostała ciężkiego wylewu. Kobieta przeżyła, ale już nie mogła obyć się bez pomocy.
— Musimy się przeprowadzić do mamy — oznajmił twardo Krzysiek. — Sama nie da rady.
Ewa przełknęła gorycz. Rzeczywiście się przeprowadzili. Tylko opieka nad teściową — karmienie, mycie, sprzątanie, zmiana pościeli — spadła wyłącznie na nią. Krzysiek wychodził do pracy, Ola — na studia i do chłopaka. A Ewa jednocześnie pracowała, ciągnęła cały dom na sobie, i teraz jeszcze została pielęgniarką.
— Krzysiek, może Ola pomoże? W końcu mieszkanie teraz jej — nie wytrzymała pewnego wieczoru.
— Jest studentką, ma związek. Nie będzie tu go sprowadzać. Poza tym — ty siedzisz w domu.
— W domu. Pracuję. I wszystko ciągnę sama.
— Znudziło ci się, co? — uśmiechnął się szyderczo. — Moja matka, a ty masz się nią zajmować. Przecież jej nie zostawisz?
— To twoja matka. Dla mnie to teściowa. Nie jestem zobowiązana. Ty za moją matką na pewno byś nie opiekował. Więc wynajmij pielęgniarkę.
— Ty jej zapłacisz?
— Z jej emerytury. Albo ze swojej pensji.
— A po co mi w takim razie jesteś? — rzucił lodowato. — Idź, sprawdź, jak się ma.
I tak tej nocy Ewa leżała, wpatrując się w sufit. Myśli wirowały w głowie, obrażone. On po prostu ją wykorzystywał. Jako kobietę, jako pracownicę, jako opiekunkę. Ola — spadkobierczyni — choćby się nie pokazuje. A ona łamie się każdego dnia.
Rano, gdy Krzysiek wyszedł do pracy, Ewa spakowała rzeczy. Wzięła syna za rękę i wróciła do ich własnego mieszkania. Telefon wyłączyła. Wysłała tylko jedno krótkie wiadomość: „Mam dość bycia wszystkim naraz. Powodzenia.”
Wieczorem Krzysiek przyjechał, wściekły.
— Albo wrócisz, albo wniosę o rozwód! — syczał, błyskając oczami.
— Jak chcesz — odparła spokojnie Ewa. — Tylko teraz to ja złożę wniosek. Nie muszę poświęcać siebie dla cudzego mieszkania i osoby, która ani razu nie powiedziała „dziękuję”.
— Uważaj, żebyś później nie żałowała!
— O, nie. Już żałuję. Że tak długo znosiłam. A teraz — wolność. Dziękuję ci tylko za Bartka.
Po miesiącu małżeństwo rozwiązano za obopólną zgodą. Krzysiek nie przeprosił. Ewa już nie dzwoniła.
A pół roku później dowiedziała się, iż Bronisława Stanisława zmarła. I Ola — ta ukochana siostrzenica, dla której to wszystko robiono — wyrzuciła wuja za drzwi jak niepotrzebny mebel.
Życie rozłożyło wszystko na adekwatne miejsca. A Ewa ani trochę nie żałowała, iż odeszła we adekwatnym czasie.