„Nie chcemy tu mieszkać, wracamy do domu. Mamy już dość” – rodzice zamienili miejskie wygody na wiejskie życie.

twojacena.pl 1 dzień temu

— Nie chcemy tu mieszkać, synku. Wracamy do domu. Nie mamy już siły — rodzice zrezygnowali z miejskiego luksusu dla rodowej wsi.

— Twoi rodzice oszaleli, Kamil? Każdy by marzył o takim życiu! Czteropokojowe mieszkanie, obiad zawsze gotowy, wszystko pod ręką. A im nic nie pasuje! — zirytowana wyrzuciła z siebie Kinga, jego żona.

— Ostrożniej z tymi słowami, Kingo — burknął Kamil.

— Ależ to przecież prawda! Nie chcą nauczyć się obsługiwać sprzętu, nie wychodzą na dwór, wiecznie są na coś obrażeni. Dlaczego nie mogą po prostu być wdzięczni?

Kamil milczał. Sam nie miał pojęcia, o co chodzi. Rodzice naprawdę się zmienili. Kiedyś aktywni, radośni, uśmiechnięci — teraz snuli się po mieszkaniu jak cienie. Przywiózł ich do miasta, wyrwał z zapadłej wioski, kupił im wszystko, co najlepsze — i co z tego? Tylko smutek w oczach i cisza. Czyżby się pomylił?

Przeprowadzkę ze wsi długo odkładali. Kamil namawiał, przekonywał, obiecywał złote góry. Rodzice nie sprzedali domu — zresztą nie musieli, syn miał pieniądze. W końcu się przenieśli, ale ich dusze, jak się zdawało, zostały w tej chacie pod białą brzozą.

Marek i Weronika nigdy nie oswoili się z nowym miejscem. Brakowało im hałaśliwego podwórka, sąsiadów wpadających „na herbatę”, ogródka, zapachu ziemi po deszczu. A tu — obce twarze, zamknięte drzwi, pędzące samochody i wieczny zgiełk. choćby samochód, który Kamil podarował ojcu, ten bał się prowadzić — za dużo znaków, zakrętów, obcych ulic.

— Jak tam nasi sąsiedzi? — wzdychała Weronika. — Pewnie w tym roku ogórki się udały, tyle deszczu było… A ja choćby malinowego dżemu nie ugotowałam.

— Daj spokój, serce rozdzierasz… — szeptał Marek, ocierając oczy. — Co noc śnię o naszym domu. Wszystko takie znajome. A tutaj… tutaj jesteśmy obcy.

— Synku, nie chcieliśmy cię urazić. Wiemy, iż się starasz… Ale to nie jest nasze. Nie możemy tu żyć.

— A ty kiedy ostatnio go widziałeś? — zapytał Marek. — Przecież to zaraz za drogą, a zajrzeć czasu nie ma. A twoja Kinga tylko oczy przewraca, jak jej o nawozach opowiadam…

W tej chwili Kamil wszedł do domu. Przyniósł torby z zakupami, jakieś drobiazgi. Zobaczył ich spojrzenia i zrozumiał — czas rozmówić się otwarcie.

— Mamo, tato, co się dzieje?

— Synu… wyjeżdżamy — cicho powiedział Marek. — Wracamy do domu. Nie mamy już siły tu mieszkać. Nam ciężko. Jesteśmy tu obcy. Tam mamy dom, ziemię, brzozę w podwórku. Tu jest pięknie, wygodnie… ale nie po sercu.

Kamil milczał. Patrzył na rodziców, na ich zmęczone twarze, na dłonie przyzwyczajone do ziemi, do prostej pracy. Nie rozumiał — jak można odrzucić wszystko, co dla nich zrobił? Ale nie sprzeciwił się.

— Dobrze. Za tydzień pomogę z przeprowadzką. Wasz wybór — szanuję.

— A jutro? — nieśmiało zapytała Weronika. — Może jutro znajdziesz czas?

— Jutro, to jutro — skinął syn.

Nie mógł ich do końca pojąć. Sam przecież na wsi się dusił. A oni, przeciwnie, tam oddychali pełną piersią. Czy naprawdę prawdą jest, iż dom to nie ściany i wygoda, ale wspomnienia, zapachy, cisza i śpiew ptaków?

Marek i Weronika ożywili się jeszcze tego wieczoru. Pakowali rzeczy z uśmiechem, marzyli, jak posadzą marchewkę, kogo pierwsze zaproszą. Całą noc pili herbatę i szeptali, jak za młodych lat.

I wtedy Kamil zrozumiał: czasami miłość to nie mieszkania i gadżety, ale po prostu pozwolić rodzicom wrócić tam, gdzie bije ich serce. Bo dom to nie adres. Dom to tam, gdzie cię kochają i czekają.

Idź do oryginalnego materiału