«Nie chcę na starość zostać pod mostem bez własnego kąta»: Synowa prosi o sprzedaż mojego mieszkania na ukończenie budowy domu dla syna.

polregion.pl 3 tygodni temu

Mój syn, Tadeusz, ożenił się dziesięć lat temu. Razem z żoną Kingą i córeczką tłoczą się w ciasnym kawalerku we Wrocławiu. Siedem lat temu Tadek kupił działkę i zaczął budować wymarzony dom. Pierwszy rok budowa stała w miejscu. Następnego roku postawili ogrodzenie i wylali fundamenty. Potem znów cisza – zabrakło pieniędzy. Tak, oszczędzając grosz do grosza, mój syn nie tracił nadziei.

Przez te lata udało im się postawić tylko parter. Ale ich marzeniem jest przestronny dom z piętrem, gdzie starczyłoby miejsca dla wszystkich, w tym dla mnie. Tadeusz zawsze był rodzinny, chciał, żebyśmy mieszkali razem. Parter powstał tylko dlatego, iż Kinga namówiła go na zamianę ich dwupokojowego mieszkania na mniejsze, a różnicę włożyć w budowę. Teraz sami mają za ciasno.

Kiedy syn z rodziną przyjeżdża do mnie w gości, rozmowy krążą tylko wokół budowy. Z zapałem dyskutują o tapetach, instalacji elektrycznej, ociepleniu ścian. Nikt nie pyta o moje zdrowie, o moje sprawy. Nie narzekam, słucham ich planów, ale w piersi rośnie niepokój.

Od dawna przeczuwałam, iż Tadeusz i Kinga chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, żeby dokończyć budowę. Pewnego dnia syn rzucił: „Będziemy wszyscy razem w dużym domu, mamo, pod jednym dachem!” Nie wytrzymałam i spytałam wprost: „Czyli mam sprzedać swoje mieszkanie?”

Ożyli się, pokiwali głowami, zaczęli malować obrazki, jak wesoło i przytulnie będzie nam razem. Ale spojrzałam na Kingę – i zrozumiałam, iż nie chcę z nią mieszkać pod jednym dachem. Ona mnie nie lubi, a ja zmęczyłam się udawaniem, iż tego nie widzę. Jej chłodne spojrzenia, uszczypliwe uwagi – wszystko mówi samo za siebie.

Z drugiej strony, szczerze żal mi syna. Tak się stara, ale w tym tempie budowa przeciągnie się jeszcze o dekadę. Chcę mu pomóc ułożyć życie, dać jego córce przestronny dom. Wtedy zadałam pytanie, które mnie dręczyło: „A gdzie ja będę mieszkać?” Przecież nie mogę przenieść się do ich malutkiego mieszkania ani do niedokończonego domu bez wygód.

Kinga, oczywiście, od razu znalazła odpowiedź: „Mamo, u nas na działce będzie ci świetnie!” Tak, mamy mały domek letniskowy pod Wrocławiem. Ale to stara chałupa bez ogrzewania, nadająca się tylko na letnie weekendy. Latem jest fajnie: kwiaty, świeże powietrze, można spędzić parę dni. Ale zimą? Rąbać drewno, palić w piecu, myć się w misce, biegać na dwór do wychodka w mróz? Moje zdrowie już nie to, nie wytrzymam takich warunków.

„Przecież na wsiach jakoś żyją!” – rzuciła Kinga z lekką drwiną. Tak, żyją, ale życie na wsi to nie spartańskie warunki! Tam jest ogrzewanie, woda, normalne udogodnienia. A ich działka to zwykły szop z dachem. Ale pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak popychają mnie do poświęcenia.

Ostatnio częściej zaglądam do sąsiada, Mariana. On też jest samotny, jak ja. Pijemy herbatę, rozmawiamy o życiu, czasem przynoszę mu domowe ciasteczka. I pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, jak Kinga rozmawiała przez telefon ze swoją matką. Powiedziała, iż można by mnie „przeprowadzić do Mariana”, a moje mieszkanie sprzedać.

Byłam w szoku. Czego jeszcze się po niej spodziewać? Zawsze wiedziałam, iż w ich „wielkim domu” nie będzie dla mnie miejsca. Ale żeby tak otwarcie planować mnie wyrzucić? Serce ściska się z bólu. Myślę o synu – może jednak mu pomóc? Przecież to moje dziecko, chcę, żeby mu się udało. Ale strach nie odpuszcza: czy na starość zostanę bez dachu nad głową, bez swojego kąta, porzucona pod mostem?

Idź do oryginalnego materiału