„Nie będzie moim zięciem!” — jak babcia niszczy moją rodzinę

polregion.pl 2 tygodni temu

„On mi nie zięć i nigdy nim nie będzie!” — jak babcia niszczy moją rodzinę

Od samego początku go nie zniosła. choćby imienia nie wypowiada — tylko „ten” albo „tamten twój”. Prosiłam ją dziesiątki razy, żeby nie wtrącała się w nasz związek, ale babcia ma swoje zdanie na wszystko. „Gdyby był porządny, dawno by się ożenił. Dziecko jest, a metryki nie ma!” — powtarza jak mantrę. Zero szacunku dla niego — opowiada ze smutkiem 26-letnia Kinga z Poznania.

Z Jakubem są razem od ponad dwóch lat. Najpierw się spotykali, a gdy Kinga zaszła w ciążę, postanowili zamieszkać razem. Kuba nie uciekł, nie spanikował — wręcz przeciwnie, oświadczył się. Ale pech chciał, iż plany się posypały: najpierw trafiła na leżenie, potem on miał kłopoty w pracy. O ślubie nie było mowy.

Mieszkali u babci Kingi — w trzypokojowym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty na Wildzie. Mieszkanie należało do niej, ale od dzieciństwa byli tam zameldowani także Kinga i jej mama. Ostatnio dopisano też Kubę. Gdy urodziła się córeczka, przestrzeni było jeszcze mniej, ale miłość ich trzymała.

W USC wciąż nie stanęli. Najpierw z powodów zdrowotnych, potem przez codzienne problemy. Ale Kuba zawsze mówił: „Chcę, żebyś miała prawdziwe wesele. Żeby były obrączki, suknia, tak jak marzyłaś”. Chciał uzbierać pieniądze i zorganizować porządne przyjęcie, a nie tylko podpis w urzędzie.

Wtedy babcia — Zofia Stanisławowa — zaczęła działać. Jej stanowisko było jasne: dopóki nie ma ślubu — to nie mąż. Choć Kuba nigdy nie zostawił Kingi ani dziecka, babcia nazywała go „cwaniakiem”. Twierdziła — gdyby chciał, dawno by się ożenił. A formalności, jej zdaniem, są najważniejsze.

Gdy Kuba stracił pracę, babcia nie dawała mu spokoju. Raz leniem, raz darmozjadem, raz „chłopcem bez kręgosłupa”. W domu było mu tak ciężko, iż wziął się za każdą pracę — byle tylko uciec. Haruje za grosze, ale szuka czegoś lepszego.

Mama Kingi to spokojna kobieta, nie wtrąca się w sprawy młodych, choćby ona przyznaje: Zofia Stanisławowa przesadza. Wtrąca się, narzuca, krytykuje. A i bez tego mają pod górkę.

Przyjaciółka Kingi od dawna radzi wyprowadzkę. choćby proponowała tymczasowy nocleg. Ale u Kuby zarobki nieregularne, a wynajem to połowa pensji. Czynsz by jakoś opłacili, ale co z resztą?

— Cierpimy — mówi cicho Kinga. — Myśleliśmy, iż niedługo się ustabilizuje. Aż pewnego wieczoru poszedł ze znajomymi. Obiecał wrócić do jedenastej. Dwunasta — go nie ma. Pierwsza — wciąż nic. Dzwoniłam, martwiłam się. Babcia to widziała. Wrócił nad ranem, pijany. Tłumaczył się, przepraszał. A babcia… Nie wytrzymała. Wpadła w szał, krzyczała, wyrzuciła go. Powiedziała: „Mieszkanie moje — mam prawo! Jeszcze raz cię tu zobaczę — wezwę policję!”

Od tamtej pory Kuba śpi u kolegi. Dzwoni codziennie, tęskni za córeczką. Mówi, iż szuka rozwiązania. Obiecuje znaleźć mieszkanie, zabrać je do siebie. Ale na razie to tylko słowa. Ani pieniędzy, ani realnej szansy.

A Kinga miota się między młotem a kowadłem: z jednej strony ukochany, z drugiej dach nad głową. Babcia nie ustępuje. Jej dom — jej zasady.

Ale czy ma prawo rozbijać rodzinę tylko dlatego, iż nie pasuje do jej wyobrażeń? Czy pieczątka w dowodzie mierzy miłość i odpowiedzialność? Czy warto dla formalności odbierać dziecku ojca, a kobiecie oparcie?

Kinga nie wie, co robić. Wyboru nie ma. Pieniędzy brak. Nadzieja tylko w mężu. Ale u niego same obietnice.

I tak siedzi nocami, wpatrując się w pusty kąt, gdzie stał jego plecak, i zadaje sobie pytanie: „Może jednak nie ten człowiek? Może babcia ma rację?”

A może po prostu ktoś tak bardzo chciał mieć rację, iż zniszczył to, co budowała miłość?

Idź do oryginalnego materiału