Nawet nie powiedziałeś dziękuję!

newsempire24.com 2 tygodni temu

Mamo, znowu zaczynasz! — zirytowany Marcin nie podniósł wzroku znad telefonu. — Przecież mówiłem, iż jestem zajęty!

— Zajęty! — Zofia Nowak przytupnęła mokrą ścierką o stół. — Czterdziestka za pasem, a jak szczeniak! Marcin, proszę cię, pojedź do babci. Wczoraj dzwoniła, skarżyła się, iż się źle czuje!

— Mamo, spotkanie za godzinę! Ważne spotkanie! — Marcin oderwał się wreszcie od ekranu. — Przyjadę później, wieczorem albo jutro.

— Jutro, pojutrze… — Zofia opadła na krzesło naprzeciw syna, zmęczona. — Babcia osiemdziesiąt trzy lata przeżyła, a ty zawsze masz powód, by jej nie odwiedzić.

— Nie zaczynaj tego śpiewu! — Marcin wstał, wsuwając telefon do kieszeni. — Pracuję, rozumiesz? Zarabiam pieniądze! Nie jak niektórzy, co tylko umieją biadolić!

Zofia drgnęła od brutalności syna, ale milczała. Przywykła. Marcin zawsze był ostry, zwłaszcza gdy chodziło o rodzinne obowiązki.

— Dobrze — powiedziała cicho. — Więc pojadę sama. Tylko ze zgryzotą — auto w warsztacie, a autobusem dwie godziny w jedną stronę…

— I co? — Marcin naciągał kurtkę. — Jedź autobusem, co w tym złego? Albo zamów taksówkę!

— Na taksówkę za drogo, synku. Małaś emerytura, wiesz.

— Wiem, wiem! — stał już w drzwiach. — Słuchaj, mamo, pogadamy później, co? Naprawdę się spieszę!

Drzwi zatrzasnęły się. Zofia została sama w kuchni wciąż pachnącej barszczem, który ugotowała dla syna. choćby nie tknął jedzenia.

Podeszła do okna, patrząc, jak syn wsiada do nowego auta. Piękne, drogie auto. Marcin był z niego dumny, często chwalił się znajomym. A matkę do babci zawieźć nie może — czasu nie ma.

Zofia wyjęła z torebki podniszczony portfel, przeliczyła pieniądze. Na taksówkę faktycznie za drogo. Trzeba autobusem.

Wzięła siatkę z przysmakami dla teściowej, zawiązała chustkę na głowie i wyszła. Do przystanku było z piętnaście minut spacerem. Szła powoli, czasem przystając, by złapać oddech. Serce ostatnio często dokuczało, ale do lekarza nie szła. Brak czasu, żal pieniędzy.

Na przystanku czekała pół godziny. Autobus przyjechał zatłoczony, Zofia ledwo się wcisnęła. Droga była długa, z przesiadkami. Młodzież siedziała w słuchawkach, wbita w telefony. Nikt starszej pani nie ustąpił miejsca.

W końcu dotarła do miasteczka, gdzie mieszkała Jadwiga. Stary dom stał na uboczu, otoczony zarośniętym ogrodem. Zofia otworzyła furtkę, przeszła ścieżką do ganku.

— Babcia! — zawołała, pukając do drzwi. — To ja, Zosia!

Drzwi otworzyły się nie od razu. Jadwiga, matka zmarłego mężza Zofii, stała na progu, oparta na lasce. Staruszka wyraźnie schudła.

— Zosieńko! — ucieszyła się. — Jak dobrze, iż przyjechałaś! Wejdźże, wejdź!

— Jak się czujesz, babciu? — Zofia przytuliła teściową, całując w policzek. — Coś ty całkiem chudziutka.

— A jak… — Jadwiga zaprowadziła ją do pokoju. — Ot, apetyt zupełnie zniknął. I spać słabo. Cały czas jakieś bóle…

— Byłaś u lekarza?

— Byłam, byłam. Mówią — wiek. Co poradzisz, osiemdziesiąt trzy lata to nie byle co. — Staruszka posadziła gościa za stołem. — Herbaty się napijesz?

— Oczywiście. — Zofia wyjęła ze swojej torby zakupy. — Masz, barszczyk, i kotletki, i pierożki z kapustą.

— Oj, dziękuję ci, kochana! — Jadwiga uśmiechnęła się szeroko. — A gdzież Marcin? Dawno nie widziałam.

Zofia zamilkła, nalewając herbatę.
— On dużo pracuje, babciu. Sprawy ma.
— Rozumiem — skinęła staruszka. — Mężczyzna musi pracować. Tylko tak… — umilkła, potem dodała ciszej: — Tylko tak się po nim stęskniłam. Przecież to mój jedyny wnuk.
— Wiem, babciu. On też tęskni, tylko czasu mu brak.
— Nieprawda, Zosieńko — Jadwiga pokręciła głową. — Nie tęskni. Gdyby tęsknił, znalazłby chwilę. Ty przecież znalazłaś.
Zofia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Sama tak często myślała. Marcin naprawdę mógłby znaleźć czas. Tylko nie chciał. Nie interesowało go siedzenie w starym domu, słuchanie o chorobach i wspomnieniach.
— Opowiedz lepiej, jak sobie radzisz — poprosiła Zofia.
— Cóż mam opowiadać… — Jadwiga wzruszyła ramionami. — Wstanę rano, zjem śniadanie, pochodzę po domu. Sąsiadka Genia czasem wpadnie, pogawędzimy. A tak — sama. Telewizję oglądam, ale tam samą grozę pokazują…
— A zdrowie?
— Kieps
Dzień później znów zapadłem się w fotel, patrząc na ekran telefonu, próbując zagłuszyć matkę, która cicho płakała w kuchni – myśl o babci Stanisławie w tym starym domu na wsi była jak cierń, którego nie miałem ochoty wyciągać, bo wciąż wydawał się należeć do kogoś innego… Choć głos matki ciągle dźwięczał mi w głowie.

**Zapis w dzienniku:**
Matka znowu zaczęła dziś rano. „Nawet podziękować nie pomyślałeś” – rzuciła, patrząc, jak pochłonięty komórką wcinam śniadanie. „Mamo, daj spokój! Jestem zajęty!” – warknąłem, choćby nie podnosząc wzroku. Wściekła, rzuciła ścierką o stół. „Czterdziestka na karku, a zachowujesz się jak smarkacz! Jakubie, proszę, pojechałbyś do babci? Dzwoniła wczoraj, skarży się, iż słabo się czuje!”. Odłożyłem telefon na chwilę. „Mamo, mam ważne spotkanie za godzinę! Wieczorem albo jutro…”. „Jutro, pojutrze…” – westchnęła ciężko, siadając naprzeciwko. „Babcia Stanisława osiemdziesiąt trzy lata przeżyła, a ty zawsze masz powód, żeby jej nie odwiedzić.” „Nie zaczynaj znowu!” – wstałem, chowając telefon. „Pracuję, rozumiesz? Zarabiam! Nie jak niektórzy, co tylko jęczeć potrafią!”. Matka drgnęła, ale przemilczała moją gorycz. Już przywykła. „Dobrze” – szepnęła. „To pojadę sama. Tylko iż samochód w warsztacie, autobusem dwie godziny w jedną stronę…”. „I co?” – zakładałem kurtkę. „No to autobusem, co w tym złego? Albo wezwij taksówkę!”. „Taksówka droga, synu. Emerytura mała, wiesz przecież.” „Wiem, wiem!” – stałem już w drzwiach. „Słuchaj, mamo, pogadamy później, dobra? Naprawdę się spieszę!”. Drzwi się zatrzasnęły. Została sama w kuchni, gdzie unosił się jeszcze zapach żurku, który ugotowała specjalnie dla mnie. choćby nie tknąłem.

Patrzyła pewnie przez okno, jak wsiadam do nowego auta. Śliczny, drogi wóz. Dumny byłem z niego, opowiadałem wszystkim o jego zaletach. A matkę do babci podwieźć? Nie starczało czasu. Ojciec kiedyś mówił, iż czas to najcenniejsza waluta. Zmarnowałem dziś masę matczynej, a babcinej nie dałem choćby złotówki.

Musiała policzyć pieniądze z tego sfatygowanego portfela. Na taksówkę do Stanisławy Kowalskiej w Sandomierzu stanowczo za drogo. Autobusem więc. Widziałem ją w myślach, jak idzie powoli przez miasto, czasem przystając, by złapać oddech. Serce jej ostatnio dokuczało, ale do lekarza nie chodziła. Brakowało czasu. I szkoda było złotówek.

Na przystanku pewnie czekała pół godziny. Autobus zapchany, ledwo się wcisnęła. Daleka droga, z przesiadkami w Radomiu. Młodzi w słuchawkach, wpatrzeni w komórki. Nikt miejsca nie ustąpił starszej pani.

W końcu dotarła do tej babcinej wsi. Stary dom na uboczu, otulony zarośniętym sadem. Otworzyła furtkę, przeszła ścieżką. „Babciu!” – zawołała, pukając. „To ja, Anna!”. Anna Nowak, moja matka. Drzwi otworzyły się po chwili. Stanisława Kowalska, matka mojego zmarłego ojca, stała w progu, wspierając się na lasce. Straciła wiele na wadze od ostatniego naszego spotkania. „Aniu!” – ucieszyła się. „Jak dobrze, iż przyjechałaś! Wchodź, wchodź!”. „Jak się czujesz, babciu?” – mama przytuliła ją. „Chudziutka jesteś…”. „Ech, cóż… – babcia wprowadziła ją do pokoju. – Apetytu żadnego. I spać źle mi się zaczęło. Tępe bóle wszędzie…”. „Byłaś u doktora?”. „Byłam, byłam. Mówią – wiek. Co poradzić, osiemdziesiąt trzy to i tak wiele. – Posadziła mamę przy stole. – Herbaty się napijesz?”. „Oczywiście. – Mama wyciągnęła paczki z jedzeniem. – Przyniosłam żurek, kotlety schabowe i pierogi z kapustą.”. „Och, dziękuję ci, kochanie! – Babcia się uśmiechnęła. – A gdzie Jakub? Dawno go nie widziałam.”. Mama milczała chwilę, nalewając herbatę. „Dużo pracuje, babciu. Sprawy ma.”. „Rozumiem. – Babcia skinęła głową. – Mężczyzna pracować musi. Tylko… – urwała, potem dodała ciszej: – Tylko iż tęsknię za nim. Przecież to mój jedyny wnuk.”. „Wiem, babciu. On też tęskni, tylko czasu brak.”. „Nieprawda, Aniu. – Babcia pokręciła przecząco głową. – Gdyby tęsknił, czas by się znalazł. Ty znalazłaś.”. Mama nic nie odrzekła. Sama tak myślała nieraz. Mógłbym znaleźć czas dla babci, gdybym chciał. Ale nie chciałem. Nudne wydawało mi się siedzenie w tym starym domu, słuchanie opowieści o chorobach i minionych latach.

Wysłuchała babcinych wieści
Następnego dnia, jak zwykle, pogrzebałem w kalendarzu, szukając wymówki, bo przecież te ważne sprawy nie załatwią się same, a czas ucieka jak piasek przez palce.

Idź do oryginalnego materiału