Nauczyła męża lekcji

newsempire24.com 2 miesięcy temu

Kropla wody spadała z kranu prosto na wyschnięty placek po jajecznicy – tik, tik, tik.

Ola zastygła przy zlewie, ściskając w dłoni gąbkę. Wczorajsza patelnia spoglądała na nią wyrzutem, otoczona żółtymi smugami i okruchami chleba. Obok stał talerz z rozmazanym masłem, kubek z osadem po kawie i nóż lepki od dżemu. Tomek już odjechał do pracy swoim wysłużonym Polonezem, zostawiając po śniadaniu ten sam, dobrze znany bałagan.

“Znów to samo”, pomyślała Ola i odruchowo odkręciła kran. Gorąca woda zasyczała, wypłukując resztki tłuszczu z patelni. Ola nawilżyła gąbkę, wycisnęła na nią odrobinę płynu i zabrała się do roboty.

Trzy miesiące temu po raz pierwszy poprosiła Tomka o pomoc przy zmywaniu. Wtedy uniósł brwi, jakby zasugerowała mu namalowanie fresków w Kaplicy Sykstyńskiej albo naukę chińskiego.

– Ola, przecież to drobiazg – powiedział, nie odrywając wzroku od telewizora, gdzie leciał mecz. – Pięć minut i po sprawie.

Pięć minut. Każdego ranka. Każdego wieczora. Ola szorowała gąbką, myśląc o tym, iż te “drobiazgi” w ciągu roku sumują się do trzydziestu godzin – całego tygodnia pracy nad zlewem.

Tego wieczora, gdy Tomek rozłożył się na kanapie, przewijając telefon, Ola sprzątała po kolacji sama.

– Tomku – zaczęła ostrożnie, starając się nie brzmieć jak nauczycielka w szkole – może sam umyjesz swój talerz?

Nie oderwał wzroku od ekranu. Kciuk machinalnie przesuwał posty – zdjęcia, koty, memy.

– Za chwilę… – mruknął roztargniony. – Widzisz przecież, jaki miałem dzień.

Dzień. Zawsze miał “jakiś dzień”. Projekty się paliły, klienci dzwonili, szef żądał raportów. A ona co – wakacje? Spa? Ola też pracowała – może w małym biurze rachunkowym, może nie za taką pensję, ale osiem godzin jak każdy.

Tego ranka umyła tylko swój kubek i wyszła do pracy, zostawiając Tomkowe naczynia w zlewie.

Gdy wróciła, kubków było już dwa, a do talerzy dołączyły sztućce. Tomek choćby nie zauważył – sięgnął po czyste naczynia ze szafki, jak zawsze.

– Jak w pracy? – rzucił, cmokając ją w policzek.

– Normalnie – odparła Ola, patrząc, jak wyciąga jogurt z lodówki i czystą łyżkę z szuflady.

Czwartego dnia zaczął oszczędzać. Używał jednej szklanki do herbaty i kawy. Talerz po śniadaniu płukał i odkładał z powrotem.

Szóstego dnia w zlewie pojawiły się patelnie. Tomek smażył jajecznicę w małej naleśnikarce, bo zwykła patelnia spoczywała pod warstwą zaschniętego tłuszczu. Ola w tym czasie gotowała makaron w jedynym czystym garnku.

Siódmego dnia kuchnia wyglądała jak po imprezie studenckiej. Zlew był tak przeładowany, iż naczynia rozlały się na stół i parapet. W powietrzu unosił się słodkawy zapach zaczynającej się fermentacji, a pod oknem krążyły pierwsze muchy.

Tomek chodził po kuchni jak saper po polu minowym. W końcu wyciągnął plastikowy talerzyk z dziecięcego zestawu – różowy, z króliczkami. Zjadł z niego sałatkę, udając, iż to zupełnie normalne.

Ola czuła dziwną ulgę. Po raz pierwszy w trzy lata małżeństwa nie miała wrażenia, iż jest obsługą hotelową.

– Ola! – warknął Tomek, wpadając do kuchni z siatką z Biedronki. – Co się tu, u licha, dzieje?!

Stał na progu, rozglądając się szeroko otwartymi oczami. Jego twarz robiła się coraz bardziej czerwona, a nozdrza rozdymały się jak u rozwścieczonego byka.

– Po prostu żyję – odparła spokojnie Ola.

– Jak to żyjesz?! – Wskazał palcem na zlew, gdzie piętrzyła się wieża Babel z talerzy i garnków. – Toż to chlew! Tu się nie da oddychać!

– No i? – Ola wzruszyła ramionami.

– Zrobiłaś to specjalnie? – W jego głosie była autentyczna konsternacja.

– Po prostu przestałam. Mówiłeś, iż to pięć minut. To umyj w pięć minut.

Tomek otworzył usta, zamknął. Otworzył znowu. Spojrzał na zlew, na nią, z powrotem na zlew.

– Ale ja naprawdę… nie zdawałem sobie sprawy – wydukał w końcu.

– Bo ja codziennie sprzątałam. Każdego ranka. Każdego wieczora. Te twoje “pięć minut”. A ty choćby nie zauważałeś.

Tomek powoli rozejrzał się po kuchni, jakby widział ją po raz pierwszy.

– Jezu… – westchnął. – No dobra. Bierzemy się do roboty.

Myli naczynia w milczeniu – Tomek szorował garnek z taką determinacją, jakby chciał zetrzeć z niego całą winę świata.

– Boże, jak to można tak przypalić? – mamrotał, zdrapując resztki jajecznicy. – A to co? Zielone?

– To twój wczorajszy barszcz – odparła Ola sucho.

– Fuj, obrzydlistwo! – Skrzywił się jak po łyku octu.

Po trzech godzinach kuchnia wreszcie lśniła, a obojgu bolały plecy.

– Słuchaj – powiedział Tomek, wycierając ręce. – Od dziś każdy myje po sobie. Jak zapomnę – przypomnij. Ale nie rób więcej takich… performansów. Bo dostanę zawału.

Ola uśmiechnęła się lekko.

– Umowa stoi.

Idź do oryginalnego materiału