Nie mam zielonego pojęcia co finalnie wyjdzie z dzisiejszego przepisu. Ale po pierwsze: przepis jest z bloga Tomka: magicznyskladnik, któremu od wielu lat się przyglądam i podziwiam (wejdźcie sobie na jego stronę i zobaczcie w jakich klimatach się obraca). Po drugie jestem fanką domowych nalewek. Nie tych mega słodkich, które aż „ociekają” cukrem – te omijam z daleka. adekwatnie większość tych, które sama robię, opierają się głównie na alkoholu i owocach. Mnie słodycz owoców w zupełności wystarcza (mimo, iż nie jest prawie w ogóle wyczuwalna), mam nadzieję, iż wiecie o co mi chodzi. Bardzo sporadycznie je dosładzam. o ile już, używam najczęściej miodu.
I jak tylko zobaczyłam przepis na nalewkę z rabarbaru, od razu wiedziałam, iż ją zrobię i iż przepadnę (bardzo na to liczę). Jedyne co mnie uwiera to ten cukier, ale nie wyobrażam sobie picia rabarbarówki zrobionej jedynie z samego rabarbaru. Postanowiłam jednak zmniejszyć ilość cukru, o jakieś 150 g na kilogramie warzyw (nooo, rabarbar to warzywo). Tomek daje 300, ja dałam połowę mniej. Poniżej podam Wam oryginalny przepis, żeby nie było. o ile okaże się, iż nalewka wyjdzie mi wyjątkowo kwaśna, zawsze mogę ją uratować odrobiną cukru/miodu.
Już się nie mogę doczekać efektu końcowego. Tomek poleca nalewkę wypić dopiero w okolicach Świąt Bożego Narodzenia. Dla mnie jak najbardziej ok, nie spieszy mi się zupełnie, mam w domu jeszcze sporo swoich trunków, które powoli sobie dochodzą. Leżakuje sobie aronia, leżakuje moja ulubiona czarna porzeczka.
A, jeszcze jedno. Tomkowy przepis jest na 1 kg rabarbaru, ja zrobiłam nalewkę od razu z potrójnej porcji, bo naprawdę sporo dobrego od niej oczekuję. Mam nadzieję, iż się nie zawiodę. Pierwsza degustacja będzie gdzieś za miesiąc. Jak się okaże, iż wstrzeliła się w moje smaki w 100% i rabarbar będzie jeszcze dostępny, na pewną zrobię jej więcej.
Wiem, iż nie powinnam publikować niesprawdzonych przepisów, ale dziś zrobię wyjątek. Może dla kogoś dzisiejszy przepis będzie ciekawostką, może choćby inspiracją. Kiedy ja zobaczyłam go po raz pierwszy zrobiłam wielkie oczy i w sekundę uruchomiły mi się ślinianki. Poszperałam w internecie i okazało się, iż jest w sumie sporo przepisów na nalewkę z rabarbaru. No dla mnie to była zupełna nowość, nie wiem czemu nigdy na to nie wpadłam. Chodzi za mną jeszcze połączenie truskawek z rabarbarem, ale to spróbuję zrobić może w przyszłym roku. Kusiło mnie jeszcze dodanie laski cynamonu, ale z tego też tymczasowo zrezygnowałam. Na razie czekam na efekty rabarbaru solo.
Na zdrowie. Czy coś.
Dopiszę coś po dłuższym czasie. Nalewka wyszła rabarbarowa, bardzo. Pachnie i smakuje rabarbarem, coś cudownego. Dla nas jednak wyszła za słodka. Do kolejnej wersji dodamy chyba jedynie 50 g cukru, jest szansa iż w przyszłym roku w ogóle z niego zrezygnujemy :D.
Składniki:
1 kg rabarbaru
200 ml spirytusu
100 ml wódki
300 g cukru (polecam na początek dać 150 g)
Rabarbar (najlepiej ten czerwony) myjemy i kroimy w grubsze plasterki, wrzucamy do umytego dużego słoika i zasypujemy cukrem. Odstawiamy na tydzień. Pamiętajcie żeby codziennie go mieszać.
Po tygodniu rabarbar zalewamy wódką i spirytusem, mieszamy, zamykamy i odstawiamy na miesiąc.
Po tym czasie odcedzamy, filtrujemy i przelewamy do butelek.
Nalewka dobra jest podobno po miesiącu, ale czym dłużej postoi tym lepiej. Najlepsza będzie w okolicach zimy.