Nakarmiłam, przygarnęłam, zdradziłam

newskey24.com 2 tygodni temu

Deszcz bębnił po dachu drewnianej chaty, gdy Jadwiga Nowak usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi. Odłożyła na kolanach druty z niedokończonym swetrem, nasłuchując. Pukanie powtórzyło się – niepewne, prawie przepraszające.

„Kto tam?” – zawołała, podchodząc do drzwi.

„Proszę otworzyć” – dobiegł cichy kobiecy głos. – „Zgubiłam się…”

Jadwiga uchyliła drzwi na łańcuchu. Na progu stała młoda dziewczyna, mokra jak kura. Ciemne włosy przylepione do twarzy, kurtka przemięknięta do suchej nitki. W dłoni ściskała małą torebkę.

„Matko jedyna, aleś zmokła!” – Jadwiga zdjęła łańcuch i otworzyła szeroko. – „Wchodźże szybko, bo się rozchorujesz!”

„Dziękuję pięknie” – Weronika (bo tak się przedstawiła) przekroczyła próg, zostawiając mokre ślady na wycieraczce. – „Szłam ścieżką i jakoś zabłądziłam w lesie. Telefon padł, nie mam pojęcia, gdzie jestem…”

„Rozbieraj się natychmiast!” – zakrzątnęła się starsza pani. – „Woda z ciebie leje się jak z gęsi! Jak można w taką pogodę samej włóczyć się po lesie?”

Weronika spuściła wzrok.

„Pokłóciłam się z… z chłopakiem. Wysadził mnie z samochodu, powiedział, żebym sobie poszła pieszo. A ja nie wiedziałam, iż do miasta tak daleko…”

„O, łobuz jeden!” – oburzyła się Jadwiga. – „Jak można zostawić dziewczynę w lesie! Chodź na kuchnię, zrobię herbatę. aż drżysz cała.”

W małej, ale przytulnej kuchni Jadwiga nastawiła czajnik i wyciągnęła z szafy puszysty szlafrok.

„Przebierz się tymczasem. Ubranie powiesimy na kaloryferze, do rana wyschnie. A skąd jesteś, dziecko?”

„Z okolicy” – wymijająco odpowiedziała Weronika. – „Pracuję w mieście, w biurze.

„Ech, ta dzisiejsza młodzież!” – pokiwała głową starsza pani. – „Za moich czasów mężczyźni mieli honor, nigdy by tak nie potraktowali kobiety. A teraz co się dzieje… Siadaj, zaraz cię nakarmię.”

Jadwiga zawinęła się przy kuchence. Jajecznica skwierczała na patelni, chleb kroiła grubymi kromkami, a na stół trafiły domowe ogórki kiszone.

„Jedz, nie krępuj się” – postawiła przed gością talerz. – „Widać, iż głodna jesteś. Kiedy ostatnio jadłaś?”

„Rano trochę” – przyznała się Weronika, rzucając się na jedzenie. – „Cały dzień jeździliśmy, kłóciliśmy się…”

„A o co wam poszło? jeżeli mogę spytać.”

Dziewczyna przeżuwała chleb z masłem, zanim odpowiedziała.

„Chciał, żebyśmy… żebyśmy razem mieszkali. A ja mam pracę, swoje plany. Nie jestem jeszcze gotowa. No i się wściekł, nawymyślał mi…”

„Dobrze robisz, iż się nie spieszysz” – przytaknęła Jadwiga. – „Ja w twoim wieku pognałam za pierwszym lepszym. Myślałam, iż miłość wszystko przetrwa. Nie przetrwała. Zostawił mnie z małym synkiem, poszedł do innej.”

„Ma pani syna?” – zainteresowała się Weronika.

„Miałam” – twarz Jadwigi spochmurniała. – „Dorosły już, własna rodzina. Tylko iż my… nie za dobrze się dogadujemy. Rzadko się widujemy.”

Nalała sobie herbatę, zamyślona, mieszając cukier.

„A pani tu mieszka sama?” – ostrożnie dopytywała się Weronika.

„Sama. Chatę zbudował mój drugi mąż, nieboszczyk. Dobry był człowiek, szkoda, iż tak wcześnie odszedł. Teraz tylko latem tu przyjeżdżam, i to nie co roku. W mieście mam mieszkanie, tam zimuję.”

Weronika skinęła głową, dopijając herbatę. Deszcz ucichł, ale za oknem zapadał już zmierzch.

„Słuchaj, dziecko” – odezwała się Jadwiga – „zostań na noc. Rano odprowadzę cię do przystanku. Po ciemku i w taką pogodę nie ma co chodzić.”

„Jest pani pewna? Nie chcę być ciężarem…”

„Co ty! Jaki ciężar! Będzie mi raźniej. W salonie jest wygodna kanapa, pościel czysta. Rozgość się.”

Wieczorem długo rozmawiały. Weronika opowiadała o pracy w firmie handlowej, o trudach wynajmu w mieście. Jadwiga dzieliła się wspomnieniami z młodości, skarżyła na samotność.

„Wszystkie koleżanki albo poumierały, albo do dzieci wyjechały” – wzdychała. – „Sąsiedzi też starzy, chorują. Smutno tak samotnie…”

„Dlaczego pani nie dogaduje się z synem?” – delikatnie zapytała Weronika.

Twarz Jadwigi spochmurniała.

„Jego żona mnie nie lubi. Mówi, iż się wtrącam. A czy ja nie mam prawa interesować się wnukami? Teraz choćby na święta nie zapraszają…”

Następnego ranka wypogodziło się. Jadwiga spakowała Weronice prowiant na drogę i odprowadziła do autobusu.

„Dziękuję z całego serca” – szczerze mówiła dziewczyna. – „Naprawdę mnie pani uratowała!”

„Co tam, co tam! Przyjeżdżaj kiedy chcesz. Zapisz adres.”

Weronika zapisała adres w telefonie, pomachała przez okno autobusu.

Minęło kilka tygodni. Jadwiga prawie zapomniała o przypadkowej gości, gdy znów usłyszała znajome pukanie.

„Weronika!” – ucieszyła się, otwierając drzwi. – „Co u ciebie, dziewczynko? Wchodź!”

„Mogę u pani przenocować?” – nieśmiało poprosiła dziewczyna. – „W bloku remont, nie da się mieszkać. Właścicielka powiedziała, żebym u rodziny pogościła, a ja…”

„Oczywiście! Zostawaj, na ile trzeba. Będzie mi raźniej.”

Weronika zamieszkała w małym pokoiku na górze. Pomagała w gospodarstwie, gotowała, sprzątała. Jadwiga była zachwycona taką pomocnicą.

„Lepsza niż rodAle gdy Jadwiga pewnego dnia wróciła z miasta, zastała dom pusty, wszystkie jej oszczędności zniknęły, a Weronika przepadła bez słowa wyjaśnienia, pozostawiając po sobie tylko list z lakonicznym „przepraszam” i ślad gumowych opon na podjeździe.

Idź do oryginalnego materiału