Na początku listopada nagle zrobiło się zimno. Z nieba sypała się drobna, kłująca krupa, a wiatr zrywał czapki i rozwiewał poły płaszczy. Małgorzata ucieszyła się, iż jej płaszcz ma zamek błyskawiczny. Ale wiatr przechodził na wylot, nie wspominając już o nogach w krótkich butach i cienkich rajstopach. Małgorzata wtuliła głowę w ramiona, stojąc na przystanku, i wyglądała jak nastroszony wróbel. Autobusu zaś wciąż nie było.
Przy chodniku zatrzymał się samochód, a kierowca zatrąbił. Ludzie na przystanku wymienili spojrzenia i wszyscy jakoś spojrzeli na Małgorzatę. Podeszła do samochodu. Szyba się opuściła i Małgorzata rozpoznała mężczyznę z pracy.
– Wsiadaj szybko, całkiem zmarzniesz. Autobus jeszcze długo nie przyjedzie – powiedział i uśmiechnął się.
Małgorzata bez wahania usiadła na fotelu pasażera. W środku było ciepło i nie słychać było wycia wiatru.
– Dziękuję – powiedziała, układając się wygodniej.
– Nie ma za co. Codziennie tą samą drogą jeżdżę, a ciebie nigdy wcześniej nie widziałem.
– Ja zwykle wychodzę wcześniej, tylko dziś trochę się zatrzymałam – odparła Małgorzata.
Marek od dawna zwracał uwagę na tę spokojną młodą kobietę. Gdy wchodził do księgowości, witała się uprzejmie i zaraz pochylała głowę nad dokumentami na biurku. Nie plotkowała, nie kokietowała mężczyzn jak inne. Gdy zobaczył ją na przystanku, ucieszył się – przez piętnaście minut będzie siedziała obok niego w samochodzie.
Kiedyś Kasia też była taka skromna i cicha. Ale po ślubie jakby ją podmienili. Stała się kapryśna, irytowała się z byle powodu. Marek początkowo myślał, iż to przez ciążę. Potem urodziła się córeczka, a było jeszcze gorzej. Wiecznie niezadowolona, narzekała, iż Marek mało zarabia, iż inni mężowie to mężczyźni z klasą, a jej się nie poszczęściło. Że koleżanka Renia kupiła sobie nowe futro, a Grażyna poleciała na Wyspy Kanaryjskie…
– Spłacimy kredyt, wszystko będzie – uspokajał Marek żonę.
– Do emerytury mam czekać? – krzyczała, i zaczynało się od nowa.
Pewnego wieczoru Marek wracał do domu po pracy już po zmroku. Światło z okien ledwo rozjaśniało podwórko. Przed klatką zatrzymał się samochód, z którego wysiadła kobieta, pomachała kierowcy i roześmiała się szczęśliwie.
Po tym śmiechu Marek rozpoznał żonę. Zrobiło mu się tak niedobrze, iż mógłby wyć jak wilk. Zrozumiał, iż czepiała się go, bo znalazła kogoś lepszego i bogatszego. Gdy wszedł do klatki, na schodach wciąż słychać było szybkie stukanie jej obcasów, unosił się znajomy zapach drogich perfum.
Nie urządzał awantury. Po prostu spakował rzeczy.
– Wychodź i nie wracaj! – krzyknęła z sypialni żona.
Córeczka rzuciła się do ojca, przytuliła.
– Tato, nie odchodź!
– Ola, ja nie odchodzę od ciebie. Zawsze będę twoim tatą.
Córkę naprawdę kochał nad życie.
W przedpokoju stanęła żona, skrzyżowała ręce na piersi.
– Mieszkania nie oddam, choćby nie myśl – rzuciła ostro.
Marek odwrócił się do niej gwałtownie.
– Przez te wszystkie lata spłacałem kredyt. Ja też muszę gdzieś mieszkać.
– Normalni faceci, odchodząc, zostawiają wszystko żonom z dziećmi – zażartowała złośliwie.
– Więc jestem nienormalny. – Marek wyszedł z mieszkania.
Na rozprawie słuchał w milczeniu, płonąc ze wstydu, jak żona oskarżała go, iż nie przynosi pieniędzy do domu, iż chodzi w łachmanach, iż nie pomaga, a ona musi harować jak wół. Sędzia nie wytrzymała i skarciła żonę, iż ma na sobie markową sukienkę i włoskie buty. A i futro też podobno jej brakuje. Rozwiedli ich szybko.
Ale mieszkanie dzielili długo. Żonie nie podobały się propozycje agenta nieruchomości. W końcu wybrała lokal z dużą kuchnią w tej samej dzielnicy, a Marek dostał zaniedbane maleństwo na obrzeżach miasta. Po pracy zajmował się remontem, by oderwać myśli od smutku i nie dać rozpaczy zjeść go od środka.
Pewnego dnia nie wytrzymał, spotkał Olę pod szkołą. Dziewczynka ucieszyła się, przytuliła, rozpłakała. Serce Marka pękało z miłości i litości. Zadzwonił do żony i poprosił, by w weekend puściła Olę do niego choć na kilka godzin. Spodziewał się awantury. Ale ku jego zaskoczeniu, żona łaskawie się zgodziła. Dawało jej to swobodę w urządzaniu własnego życia.
I tak zaczął zabierać córkę do siebie w weekendy lub do kina, gdy tylko pogoda na to pozwalała.
Marek spojrzał na Małgorzatę. Patrzyła przed siebie, zamyślona. Wysiadła przed budynkiem księgowości i znów podziękowała z godnością, bez zalotności.
Po pracy czekał na nią na przystanku i podwiózł do domu.
– O której wychodzisz z domu? – zapytał, gdy Małgorzata szykowała się do wyjścia.
– Rozpieszczasz mnie. Do dobrego gwałtownie się przyzwyczaja – uśmiechnęła się i wysiadła.
Następnego dnia czekał na nią przy przystanku. Tak zaczął ją wozić do pracy, potem zaprosił do kina…
– Normalny facet. Czemu się ociągasz? Patrz, jakaś młoda ci go podbierze – mówiła przyjaciółka Małgorzacie. – Tylko autem jeździcie, czy jak?
– Żadne „czy jak”. O czym ty mówisz? Syn w wieku buntu, ciągle trzeba na niego uważać – odparła Małgorzata.
– Tym bardziej czas ich poznać. Mężczyzna w domu się przyda – nie odpuszczała koleżanka.
Małgorzata zamyśliła się. Marek jej się podobał. Nie rzucał się na nią, nie narzucał bliskości, zachowywał się z klasą. Ale bała się reakcji syna. W końcu w weekend zaprosiła Marka do domu. Od rana gotowała, piekła ciasta.
– Mamo, mamy gości? – zapytał Kuba, wchodząc rano do kuchni.
– Tak, na obiad. Nie uciekniesz?
– A muszę? – burknął chłopak.
– Nie, oczywiście. Nie wyjmuj, idź najpierw umyć ręce. – Małgorzata lekko klepnęła go po dłoni, gdy sięgnął po plasterek kiełbasy z półmiska z sałatPo roku wszyscy już przyzwyczaili się do nowej sytuacji, a Kuba choćby zaproponował Markowi, żeby nauczył go jeździć samochodem, bo przecież niedługo będzie zdawał prawo jazdy.