Najpierw kawa, potem ty.
— Weronika, słuchaj, wpadłem na pomysł! — Krzysiek wpadł do kuchni z oczami rozpalonymi jak u fanatyka. — Startup. Megaidea. Unikalna! Platforma dostawcza — od skarpetek po zapiekanki!
— To już istnieje — leniwie odparła Weronika, mieszając owsiankę.
— Ale nasza będzie inna! — dramatycznie wskazał sufit. — Inteligentna dostawa z AI! Rozumiesz? Algorytm będzie zgadywał, czego chcesz, i dostarczał, zanim zamówisz!
— Czyli czytanie w myślach?
— Właśnie! To rewolucja.
— I gdzie to chcesz robić?
— No… w domu. Na razie. Wstępny etap. Kawiarnia na kuchni, powiedzmy.
— Krzysiu. Ja też mam „kawiarnię”. Nazywa się „praca”. I mam deadline.
— Kochanie, nie będziemy sobie przeszkadzać. Już zaprosiłem ekipę — są w temacie. Będzie zajebiście!
„Ekipa” okazała się czwórką.
Następnego dnia o 9:00 Weronika wyszła do kuchni i zastygła.
Przy stole siedziało trzech facetów i dziewczyna w bluzie z napisem „Jestem freelancerem, a ty?”. Zapach kawy był gęstszy niż na targach kawowych, laptopy zajmowały cały stół, a na lodówce wisiała diagram „Wzrost hipotez od dna do marzeń”.
— Dzień dobry! — powiedział jeden z brodatych.
— Ja tu mieszkam — odparła Weronika.
— Super! My też. No, prawie — mrugnął Krzysiek. — Poznajcie, to Marek, Oskar, Kinga i Dawid. To podstawa naszego teamu!
— Na długo?
— Dopóki nie wystrzelimy.
— A jeżeli nie wystrzelicie?
— Nie ma „jeśli”. Jest tylko „kiedy”.
Weronika nalała sobie kawy, ale okazało się, iż ktoś wsypał do ekspresu matchę. W czajniku pływała czyjaś bomba do kąpieli — sądząc po zapachu, pomarańcza i niepokój. Mleka nie było. Za to stało pudełko kokosowego.
Wróciła do sypialni i zamknęła drzwi.
— Rozpoczyna się dzień pracy… — mruknęła. — W piekle.
Następnego dnia Weronika otworzyła laptopa i założyła słuchawki. Po minucie — pukanie do drzwi.
— Werka, nie widziałaś ładowarki do Maca?
— Nie.
— A możesz trochę ciszej stukać w klawiaturę? Mamy burzę mózgów.
— To klawiatura. Służy do stukania.
— No ale teraz wymyślamy, jak zarobić na dostawie racuchów przed śniadaniem.
— Przed śniadaniem? A teraz co?
— Etap przygotowawczy!
Po tygodniu Weronika zrozumiała, iż jej dom stał się kawiarnią, a ona — nieproszonym gościem.
Kinga suszyła bieliznę w salonie. Marek zmieniał ustawienia routera bez pytania. Dawid prowadził rozmowy z klientami przez Zooma prosto z kuchni. A Krzysiek był wniebowzięty:
— Jesteśmy o krok od przełomu! Tylko kilka case’ów i trochę reklamy!
— I trochę prywatności. Troszeczkę. Naprawdę malutko — powiedziała Weronika, nalewając kawę z kubka, do którego ktoś teraz sypał chia.
— Po prostu nie jesteś przyzwyczajona do twórczej energii!
— Jestem przyzwyczajona do ciszy. I do tego, żeby mój dom był mój. A nie… biurem z miętowym odświeżaczem i jedną ładowarką dla wszystkich.
Gdy w piątek Kinga weszła pod prysznic z telefonem i prowadziła Zooma na tle kafelków, Weronika postanowiła działać.
Najpierw — niewinnie.
„Przypadkiem” wcisnęła przycisk routera. Po pięciu minutach zapukał Marek:
— U ciebie działa internet?
— Nie, chyba awaria u operatora.
— Akurat teraz? Mamy prezentację!
— Cóż, świat nie kręci się wokół was.
Następnego dnia Weronika zmieniła hasło do Wi-Fi. Nazwa sieci brzmiała: „Cisza_i_spokój”. Krzysiek biegał z laptopem w panice:
— Kto to zmienił? To sabotaż!
— A może znak?
— Werka, mieliśmy spotkanie z inwestorem! Nie mógł dołączyć na Zoom!
— Może dlatego, iż siedzicie w salonie, a nie w biurze?
— To dom marzeń, nie biuro!
— To dlaczego czuję się tu jak lokator?
W poniedziałek stało się coś niezwykłego — Krzysiek stracił kontrakt. Inwestor „nie poczuł profesjonalizmu”, zwłaszcza gdy z łazienki wyszła Kinga w ręczniku, krzycząc: „Kto ukradł mój szampon?!”
Krzysiek wszedł do sypialni w ciszy. Usiadł na łóżku. Zdjął kapcie.
— Spapraliśmy to.
— Ach, zauważyłeś? — Weronika zamknęła laptopa. — Już myślałam, iż jesteś w tej bańce na zawsze.
— Chciałem zbudować biznes…
— A zbudowałeś akademik. Z klimatem kolonii i dietą z batoników.
— To był zły plan?
— To przez cały czas był twój dom. Ale ja w nim zniknęłam.
— Dlaczego nie powiedziałaś wcześniej?
— A ty byś usłyszał?
Milczał.
— Pomyślałem — powiedział cicho — może wynajmiemy biuro?
— Pomyślałeś?
— Tak. Zacznijmy na poważnie. Z zespołem, ale bez „burz mózgów” przy moim tosterze.
— A czajnik?
— Kupię nowy. Tylko dla nas. Z ochroną.
— A ekspres?
— Z hasłem.
— A router?
— Słowo honoru.
Po tygodniu salon znów był salonem. Kinga przeniosła się do coworkingu. Marek znalazł pracę w „normalnej firmie”. Dawid wyjechał do Krakowa. Oskar zniknął.
Krzysiek wynajął biuro w centrum biznesowym „Pszczoła” i dumnie wysłał Weronice zdjęcie: „Miejsce z Wi-Fi. Bez skarpet na żyrandolu”.
Weronika otworzyła okno. Cisza. Kawa w ulubionym kubku. A czajnik już nie pachniał mandarynkami i rozpaczą.
— Jestem w domu — powiedziała głośno.
A potem się uśmiechnęła.
I zmieniła hasło w routerze: „Najpierw_ze_mną_omów”.
Minął tydzień.
W mieszkaniu znów było słychać kapiący kran. To był luksus. Po odgłosach młynka, burz mózgów, negocjacji w łazience i matchy w czajniku — kran był niemal medytacją.
Weronika siedziała przy oknie z laptopem, popijając kawę. Obok drzemał pies. Na ścianie wisiał nowy router z napisem: „Nie dotykać bez pytania”. Krzysiek go zaw— A potem zapukali do drzwi z kolejnym „genialnym” pomysłem, ale tym razem Weronika po prostu podała im paragon za wynajem sali konferencyjnej.