No kurczę, słuchaj co się stało! Wpadam do kuchni jak burza, a Zosia stoi i miesza owsiankę.
— Zosia, masz pojęcie co wymyśliłem?! — krzyczę jak szalony. — Start-up! Genialny pomysł! Platforma do dostawy wszystkiego – od skarpet po zapiekanki!
— To już jest – odpowiada leniwie, choćby nie podnosząc wzroku.
— Ale u nas będzie inaczej! — macham ręką w stronę sufitu. — Inteligentna dostawa z AI! Algorytm będzie zgadywał, czego chcesz, zanim ty sam to zamówisz!
— Czyli czytanie w myślach?
— Dokładnie! To rewolucja!
— I gdzie to będziesz robił?
— No… na razie w domu. kooperacja na kuchni, taki mały kącik kreatywny.
— Krzysiu. Ja też mam “kącik kreatywny”. Nazywa się praca. I mam deadline.
— Kochanie, nie będziemy sobie przeszkadzać. Już zaprosiłem ekipę – są w temacie. Będzie zajebiście!
“Ekipa” okazała się czwórką ludzi.
Następnego dnia o 9:00 Zosia wyszła do kuchni i stanęła jak wryta.
Przy stole siedziało trzech gości i jedna dziewczyna w bluzie z napisem “Jestem freelancerem, a ty?”. Zapach kawy był tak mocny, iż aż przypominał kawiarnię, laptopy zajęły cały stół, a na lodówce wisiała tabelka “Od marzeń do bankructwa w 10 krokach”.
— Cześć! — powiedział jeden z brodaczy.
— Ja tu mieszkam — odparła Zosia.
— Super! My też. No, prawie — mrugnął Krzyś. — To Wojtek, Tomek, Kinga i Arek. To przyszły dream team!
— Na długo?
— Do skutku.
— A jeżeli nie wyjdzie?
— Nie ma “jeśli”. Jest tylko “kiedy”.
Zosia nalała sobie kawę, ale okazało się, iż ktoś wsypał do ekspresu matchę. W czajniku pływała jakaś kulka do kąpieli – pachniała pomarańczą i rozpaczą. Mleka nie było. Za to stało mleko kokosowe.
Wróciła do sypialni i zamknęła drzwi.
— No i zaczyna się dzień… — mruknęła. — W piekle.
Następnego dnia włączyła laptop i włożyła słuchawki. Minutę później – pukanie do drzwi.
— Zoś, nie widziałaś ładowarki do Maca?
— Nie.
— A możesz trochę ciszej klikać? Mamy burzę mózgów.
— To klawiatura. Służy do stukania.
— No dobra, ale my tu właśnie wymyślamy, jak zarobić na dostawie racuchów przed śniadaniem.
— Przed śniadaniem? A teraz co?
— Etap przygotowawczy!
Po tygodniu Zosia zrozumiała, iż jej mieszkanie to teraz coworking, a ona jest tam gościem.
Kinga suszyła majtki w salonie. Wojtek zmieniał ustawienia routera bez pytania. Arek prowadził wideokonferencje z klientami w kuchni. A Krzyś był wniebowzięty:
— Jesteśmy o krok od przełomu! Tylko jeszcze dwa case’y i trochę reklamy!
— I trochę prywatnej przestrzeni. Odrobinę. Tyle co nic — powiedziała Zosia, nalewając kawę z kubka, do którego ktoś wsypał teraz chia.
— Po prostu nie przywykłaś do twórczej energii!
— Przywykłam do ciszy. I do tego, iż mój dom jest mój. A nie… biurem z miętowym odświeżaczem i jedną ładowarką dla wszystkich.
Kiedy w piątek Kinga weszła pod prysznic z telefonem i odpaliła Zooma na tło kafli, Zosia postanowiła – dość.
Najpierw niewinnie.
“Przypadkiem” wyłączyła router. Po pięciu minutach zapukał Wojtek:
— U ciebie działa internet?
— Nie, chyba awaria u dostawcy.
— Akurat teraz? Mamy prezentację!
— Cóż, życie bywa przewrotne. Może wszechświat jest przeciw.
Następnego dnia zmieniła hasło do Wi-Fi. Nazwa sieci brzmiała teraz “Spokój_i_Cisza”. Krzyś biegał z laptopem jak oszalały:
— Kto to zmienił? To sabotaż!
— A może znak?
— Zoś, mieliśmy spotkanie z inwestorem! Nie mógł dołączyć do Zooma!
— Może dlatego, iż siedzicie w salonie, a nie w biurze?
— To dom marzeń, nie biuro!
— To dlaczego ja czuję się tu jak sublokator?
W poniedziałek stało się coś wielkiego – kontrakt Krzyścia się rozpadł. Inwestor “nie poczuł profesjonalizmu”, zwłaszcza gdy z łazienki wyszła Kinga w ręczniku i wrzasnęła: “Kto mi ukradł szampon?!”
Krzyś wszedł do sypialni w milczeniu. Usiadł na łóżku. Zdjął kapcie.
— Spieprzyliśmy.
— O, zauważyłeś? — Zosia zamknęła laptop. — Już myślałam, iż będziesz w tym matrixie na zawsze.
— Chciałem zbudować biznes…
— A zbudowałeś akademik. Z klimatem kolonii i dietą z batoników.
— To był zły plan?
— To przez cały czas był twój dom. Ale ja się w nim rozpuściłam.
— Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałaś?
— A ty byś usłyszał?
Milczał.
— Pomyślałem — powiedział cicho — może wynajmiemy biuro?
— Pomyślałeś?
— Tak. I zaczniemy na poważnie. Z zespołem, ale bez “hałaśliwych burz” przy moim tosterze.
— A czajnik?
— Kupię nowy. Tylko dla nas. Z ochroną.
— A ekspres?
— Z hasłem.
— A router?
— Na słowo honoru.
Po tygodniu salon znów był salonem. Kinga przeniosła się do coworkingu. Wojtek znalazł pracę w “normalnej firmie”. Arek wyjechał do Wrocławia. Tomek zniknął.
Krzyś wynajął biurko w biznesparku “Pszczółka” i dumnie wysłał Zosi zdjęcie: “Miejsce z Wi-Fi. Bez skarpet na żyrandolu”.
Zosia otworzyła okno. Cisza. Kawa w ulubionym kubku. A czajnik już nie pachniał mandarynkami i desperacją.
— Jestem w domu — powiedziała na głos.
A potem się uśmiechnęła.
I zmieniła hasło do routera: “Najpierw_ze_mną_omów”.
Minął tydzień.
W mieszkaniu znów było słychać kapiący kran. To był luksus. Po dźwiękach młynku, burz mózgów, negocjacji w łazience i matchy w czajniku – kran brzmiał jak medytacja.
Zosia siedziała z laptopem przy oknie, popijając kawę. Obok drzemał pies. Na ścianie wisiał nowy router z kartką: “Nie dotykać bez pytania”. Krzyś sam go powiesił. Sam podpisał. I przysiągł, iż jużKiedy w drzwiach znów pojawił się Krzyś z kolejnym “tylko na chwilę”, Zosia podniosła wzrok znad książki, uśmiechnęła się i powiedziała: “Tym razem to ty wynajmij kawiarnię”.