Na starość mój syn przestał ze mną rozmawiać. Wrócił do kobiety, która już raz złamała mu serce.
Każda matka pragnie dla swojego dziecka tylko tego, co najlepsze. By miał ukochaną osobę u boku, by praca dawała radość, a życie płynęło bez bólu i rozczarowań. ale jak to często bywa, dzieci nas nie słuchają, popełniają te same błędy, wpadają w te same pułapki. Tak stało się i z moim najstarszym synem. Po rozwodzie wydawało się, iż wszystko zrozumiał. A potem znów krok w tę samą przepaść.
Gdy wrócił z nauki, jeszcze młody, poznał dziewczynę o imieniu Kinga. Nasze małe miasteczko na Podlasiu gwałtownie doniosło mi plotki: miała złą sławę, wielu chłopaków, wieczne kłótnie z rodzicami. Ale postanowiłam dać jej szansę. W końcu jestem matką. Spotkać się z Kingą – znaczyło zrozumieć, kto zawładnął sercem mojego chłopca.
Wyszorowałam mieszkanie do czysta, ugotowałam rosół, nakryłam do stołu. A ona przyszła… żując gumę, z hardym spojrzeniem i wyzywającym zachowaniem. Ani słowa „dzień dobry”, ani szacunku w głosie. Zostawiła wrażenie osoby, dla której inni nie mają żadnego znaczenia.
Wielu pytało wtedy: „Helena, czyż nie widzisz, w jaką historię on się pakuje?”. Widziałam. Oczywiście, widziałam. Ale Krzysztof był wtedy oślepiony. Po miesiącu już składali papiery do USC. Rodzice Kingi wszystko opłacili. Milczałam. Miałam nadzieję, iż miłość ją zmieni.
Lecz cudu nie było. Kinga nie gotowała, nie sprzątała, zamawiała jedzenie na wynos, a gdy syn wracał zmęczony – urządzała awantury. Przylatywał do mnie, płakał, pił herbatę i znów wracał do niej. Aż w końcu się rozstali. Cicho. Bez krzyków. Po pół roku.
Widziałam, jak cierpiał. Zamykał się w sobie. Unikał rozmów. I ja – znów jako matka – próbowałam mu pomóc. Zapoznałam go z córką mojej dawnej przyjaciółki. Mądra, dobra, spokojna. Nie piękność, ale z duszą i sercem. Zaczęli się spotykać, spacerowali, śmiali się, snuli plany. Już widziałam w myślach, jak będę niańczyć ich dzieci. Ale…
Kinga wróciła.
Najpierw dzwoniła. Potem przyjeżdżała. Aż w końcu Krzysztof znów zaczął znikać. Pewnego dnia przyszedł do tej dziewczyny – tej, która pomogła mu stanąć na nogi – i powiedział, iż są „zbyt różni”. A tydzień później oznajmił mi, iż znów się żeni. Z Kingą.
Nie wierzyłam własnym uszom. Pytałam: „Po co? Przecież już to było! Wiesz, jak to się skończy”. On tylko milczał. A gdy zebrał się na odwagę, zadzwonił i rzekł: „Mamo, nie przyjedziesz na wesele. Wiem, jak ją traktujesz. Nie chcę psuć święta ani tobie, ani sobie”.
Odmówił mi. Mnie – matce, która nie spała nocami, która trzymała go za rękę, gdy nie miał siły wstać z łóżka. Dla kogo? Dla tej, która już raz go złamała. Dla tej, której choćby własni rodzice nie potrafią usprawiedliwić.
Nie poszłabym. Wiedziałam to. Ale usłyszeć to – to jak dostać policzek.
Teraz często myślę: miałam dwóch synów. A dziś – tylko jednego. Choć obaj żyją. Tylko jeden z nich sam wykreślił mnie ze swego życia. I za co? Za to, iż byłam szczera? Za to, iż chciałam uchronić go przed cierpieniem?
Mówią, iż nie wolno się dziecka wyrzekać. Cokolwiek by się stało. Ale co robić, gdy to dziecko samo cię wymazuje, ignoruje, odpycha? Gdy twoje słowa, twoja troska – to ciężar, który zrzuca jak niepotrzebny bagaż?
Nie przeklinam. Nie złoszczę się. Jestem po prostu zmęczona. Zmęczona czekaniem, aż otworzy oczy. Zmęczona nadzieją, iż pewnego dnia powie: „Mamo, miałaś rację”. Już nie czekam. Mój młodszy syn jest przy mnie. Pomaga, dzwoni, przyjeżdża. Ma rodzinę, ma sumienie.
A Krzysztof? Ma tylko Kingę.