Na rocznicę ślubu mąż wyznaje, iż nigdy mnie nie kochał…

polregion.pl 23 godzin temu

Na złote gody mąż wyznał, iż nigdy mnie nie kochał…

Nakryłam stół, zapaliłam świece, postawiłam jego ulubionego pieczonego kurczaka. Wszystko miało być jak z filmu — pół wieku razem, złota rocznica, pół życia u boku drugiej osoby. Pięćdziesiąt lat małżeństwa — to lata radości, rodzinnych świąt, wychowywania dzieci, wakacji, kłótni i pogodzeń. Myślałam, iż przeszliśmy przez wszystko i wyszliśmy z tego silniejsi. Byłam pewna, iż się kochamy. Przynajmniej ja — na pewno.

Na ten wieczór umówiliśmy się, iż zostaniemy sami. Dzieci i wnuki przysłały życzenia, telefony, ciepłe wiadomości, ale my chcieliśmy po prostu ciszy. Chciałam poczuć, iż nie tylko starzejemy się razem, ale wciąż jesteśmy… razem.

Marek siedział naprzeciwko mnie. Wyglądał na spokojnego, ale w jego oczach było coś dziwnego. Pomyślałam, iż po prostu jest wzruszony. Pięćdziesiąt lat to nie żarty. Uniosłam kieliszek i z uśmiechem powiedziałam:

— Marku, dziękuję ci za te lata. Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.

Spuścił wzrok. I zapanowała ta cisza, która od razu uciska klatkę piersiową. Nie odpowiedział. Milczał. A potem podniósł oczy — i było w nich coś, czego nigdy wcześniej nie widziałam: głęboki smutek, więcej winy niż bólu.

— Bożeno, muszę ci coś powiedzieć. Coś, co nosiłem w sobie cały ten czas…

Serce zamarło mi w piersi. Przestraszyłam się. Przez głowę przemknęło tysiąc myśli — choroba? Coś poważnego?

— Powinienem był ci to powiedzieć wcześniej. Ale nie miałem odwagi. A teraz rozumiem, iż muszę. Bo zasługujesz na prawdę. Ja… ja nigdy cię nie kochałem.

Czas jakby stanął w miejscu. Powietrze uciekło z płuc, ręce zaczęły drżeć, oczy wypełniły się łzami. Patrzyłam na niego i nie rozumiałam. Czekałam, iż zaraz powie: „Żartuję”. Ale nie żartował.

— Co ty mówisz?… — wyszeptałam, czując już łzę spływającą po policzku. — Jak możesz? Pięćdziesiąt lat… Żyliśmy razem pięćdziesiąt lat.

— Szanuję cię. Jesteś dobrą, najłagodniejszą kobietą. Ale ożeniłem się z wyrachowania. Wtedy wydawało się to słuszne. Byliśmy młodzi, wszyscy tak robili. Nie chciałem robić ci krzywdy. A potem — urodziły się dzieci, weszła rutyna, lata mijały. Po prostu… żyłem.

Nie patrzył na mnie. Nie śmiał.

Słowa, które uważałam za fundament naszego życia, okazały się iluzją. Wszystkie poranne śniadania, długie spacery, nocne rozmowy w kuchni — teraz wydawały się częścią jakiejś obcej sztuki. Przecież razem chowaliśmy jego matkę, świętowaliśmy narodziny wnuków, jeździliśmy nad morze. Czy to wszystko — bez miłości?

— Dlaczego mówisz mi to teraz? — głos mi drżał, ale zmusiłam się, żeby mówić. — Dlaczego nie dziesięć, nie dwadzieścia lat temu?

— Bo już nie mogę. Ciężko mi kłamać. A tobie — żyć w kłamstwie. Zasługujesz, żeby wiedzieć. Choć już tak późno.

Położyłam się tej nocy do łóżka i długo wpatrywałam się w sufit. On spał na kanapie. A ja po raz pierwszy od pięćdziesięciu lat czułam, iż nie wiem, kim on jest. I, co gorsza — nie wiem, kim ja jestem przy nim.

Przez kolejne dni go unikałam. Wszystko we mnie rozdzierał ból i żal. Próbował rozmawiać, mówił, iż mimo wszystko byłaś dla niego rodziną, iż został, bo nie potrafił odejść. Że był obok, bo nie wyobrażał sobie życia beze mnie.

— Bożeno, byłaś mi najbliższa, choćby bez miłości. Nie mogłem cię zostawić — powiedział cicho pewnego wieczoru.

Te słowa — jak plaster na otwartą ranę. Nie leczą, ale choć trochę łagodzą ból. Nie wiem, jak teraz żyć z tą wiedzą. Jak znów usiąść przy jednym stole. Jak spotkać kolejny dzień.

Ale wiem jedno: te pięćdziesiąt lat — to nie tylko jego kłamstwo. To była też moja prawda. Moje życie. Moje macierzyństwo. Moja miłość. choćby jeżeli w odpowiedzi nie było miłości, tylko obecność. choćby jeżeli w środku było samotnie — na zewnątrz żyłam, kochałam, budowałam, wierzyłam.

Nie jestem pewna, czy wybaczę. Ale na pewno nie zapomnę. A może kiedyś — zaakceptuję. Bo, jakkolwiek by to zabrzmiało, moje życie — to nie jego wyznanie. To moje lata. Moje serce. Moja historia.

Idź do oryginalnego materiału