Od samego początku naszego związku Jakub wyraźnie dał mi do zrozumienia: nie zamierza angażować się w domowe obowiązki. Oświadczył, iż zarabia pieniądze i utrzymuje rodzinę, a wszystkie prace domowe spoczywają wyłącznie na mnie. Wtedy, zaślepiona miłością, zgodziłam się na te warunki, przekonana, iż dam radę sama.
Lata mijały, a zmęczenie narastało. Pracuję na równi z mężem, ale po powrocie do domu czeka mnie niekończąca się lista zadań: sprzątanie, gotowanie, pranie, pomoc dzieciom w lekcjach. Jakub natomiast odpoczywa po pracy, uważając, iż wywiązał się ze swojej części obowiązków. Kiedy proszę o pomoc, przypomina mi o naszej umowie. W chwilach zwątpienia dzieliłam się swoimi uczuciami z siostrą, Jadwigą. Przypominała mi, iż wiedziałam od początku, jakie ma poglądy, i sama się na to zgodziłam. Podkreślała, iż trudno zmienić dorosłego człowieka, zwłaszcza jeżeli jest przekonany o swojej racji.
Gdy urodziło się dziecko, sytuacja się pogorszyła. Liczyłam, iż ojcostwo odmieni Jakuba, ale pozostał taki sam. Wszystkie troski związane z malcem spadły na moje barki. On tłumaczył się zmęczeniem i odpowiedzialnością za pracę, twierdząc, iż utrzymanie rodziny to jego główne zadanie. Czułam się samotna i niezrozumiana. Rozmowy z przyjaciółkami tylko pogłębiały mój smutek – ich mężowie pomagali w domu, zajmowali się dziećmi. Zaczęłam porównywać swoje życie z ich codziennością, a w sercu rosła gorycz.
Pewnego dnia, nie wytrzymując, wyrzuciłam z siebie wszystko, co nosiłam w sercu. Jakub wysłuchał, ale jego odpowiedź była przewidywalna: „Wiedziałaś, na co się piszesz. Nie zmieniłem się i nie zamierzam. jeżeli ci to nie pasuje, sama zdecyduj, co dalej.” Te słowa zraniły mnie głęboko. Uświadomiłam sobie, iż czekałam na zmiany, które nigdy nie nadejdą.
Teraz stoję przed wyborem: dalej trwać w tym związku, licząc na cud, czy odważyć się na radykalne decyzje. Wiem, iż zasługuję na szacunek i wsparcie. Każda kobieta ma prawo do partnera, który docenia jej trud i jest gotów dzielić z nią nie tylko radości, ale i trudy życia.