Pomyślałam wówczas, iż wyszłam za mąż… Gdy Kinga płaciła za zakupy, Adam opodal stał. Kiedy zaś zaczęła pakować torby, on całkiem wyszedł na dwór. Wyszła ze sklepu i podeszła do Adama, który właśnie zaciągał się papierosem.
— Adamie, weź torby — poprosiła Kinga, podając mężowi dwie ciężkie siatki z żywnością.
Adam spojrzał na nią, jakby zmuszono go do przestępstwa, i zdumiony spytał:
— A ty co?
Kinga zmieszała się, nie wiedząc, jak odpowiedzieć. Co znaczyło “ty co”? I po co to pytanie? Zwyczajowo mężczyzna zawsze służył pomocną dłonią. Nie w smak to przecież, gdy kobieta dźwiga ciężary, a obok niej małżonek sobie paruje.
— Adamie, są ciężkie — odrzekła.
— I co z tego? — kontynuował opór Adam.
Widział, iż Kinga już się złości, ale z zasady nie chciał nieść zakupów. Ruszył gwałtownie naprzód, świadomy, iż za nim nie nadąży. “Co to, frajera ze mnie robi? Albo pantoflarza? Jam jest mężczyzna! Sam stanowię, co dźwigam! Niech se taszczy, nie padnie!” — rozważał Adam. Bo też humor miał dziś taki — by małżonkę przywołać do porządku.
— Adamie, gdzie ty idziesz? Zabierz torby! — krzyknęła Kinga za nim, niemal płacząc.
Torby zaprawdę ciążyły. Adam wiedział o tym, wszak sam nawrzucał pół wózka. Do domu nieopodal — pięć minut piechotą. ale dźwigana droga wydaje się bez końca.
Kinga szła do domu, ledwie powstrzymując łzy. Miała nadzieję, iż to żart i Adam zaraz wróci. Ale nie — patrzyła, jak się oddala. Chciała rzucić zakupy, ale w odrętwieniu niosła je dalej.
Gdy dotarła pod klatkę, siadła na ławce, nie mając sił iść. Chciało jej się płakać z krzywdy i zmęczenia, ale pohamowała łzy — na ulicy wstyd szlochać. Nie mogła jednak przełknąć tej sytuacji — nie tylko ją skrzywdził, ale upokorzył. A przecież przed ślubem taki był uważny… I wiedział przecież, co robi! Działał z rozmysłem.
— Witaj, Kingo! — głos sąsiadki wyrwał ją z zamyślenia.
— Witam, babciu Marysiu — odparła Kinga.
Babcia Marysia, czyli Maria Kowalska, mieszkała piętro niżej i przyjaźniła się z babcią Kingi za jej życia. Kinga znała ją od dziecka, jak drugą babcię. Po śmierci babci, gdy Kinga zderzyła się z codziennością, pomagała jej zawsze. Nie miała już nikogo — matka żyła w innym mieście z nowym mężem i dziećmi, ojca zaś nie pamiętała. Babcia była jedyną bliską. A teraz babcia Marysia.
Kinga bez wahania oddała jej wszystkie zakupy. Nie po to je dźwigała. Emerytura pani Marii niska była, Kinga więc często ją rozpieszczała smakołykami.
— Chodźmy, babciu, odprowadzę was — rzekła Kinga, znów biorąc ciężkie siatki.
W mieszkaniu babci Marysi Kinga zostawiła torby, mówiąc, iż to dla niej. Ujrzawszy w siatkach szproty, wątrobę dorsza, brzoskwinie w puszce i inne przysmaki, które lubiła, ale na które nie starczało, babcia Marysia tak się rozczuliła, iż Kinga zawstydziła się, iż tak rzadko sąsiadce dogadza. Ucałowawszy się na pożegnanie, Kinga weszła po schodach do siebie.
Ledwie przekroczyła próg, mąż wyszedł z kuchni na spotkanie, pogryzając coś.
— A torby gdzie? — spytał Adam, niczym się nie stało.
— Jakie torby? — odparła mu tym samym tonem. — Te, które mi pomogłeś zanieść?
— Oj, daj spokój! — próbował żartować. — Czy ty się obraziłaś?
— Nie — spokojnie odpowiedziała. — Wyciągnęłam wnioski.
Adam spiął się. Spodziewał się krzyku, awantury, łez i uraz, a tu taki spokój, iż sam się zaniepokoił.
— I jakież to wnioski?
— Nie mam męża — westchnęła. — Myślałam, iż za mąż wyszłam, ale okazało się, iż poślubiłam durnia.
— Nie rozumiem — Adam przybrał minę głęboko urażonego.
— A cóż niejasnego? — spytała Kinga, patrząc mu prosto w oczy. — Pragnę, by małżonek mój był mężem. Tobie zaś widocznie też zależy, by małżonka twoja była mężem — dodała po chwili: — To sięż i męża szukaj.
Twarz Adama poczerwieniała ze złości, zaciął pięści. ale Kinga tego nie widziała — poszła spakować jego rzeczy. Adam opierał się do końca. Nie chciał odejść. Sincerze nie pojmował, jak z byle powodu rozbijać rodzinę:
— Przecież było dobrze, pomyśleć — sama torby zanios
Ilekroć wspominam tamten dzień, rozbrzmiał w moich uszach stanowczy zgrzyt zamka obracanego w drzwiach mieszkania.