„Myślałam, iż nie przyjdziesz…” — historia pewnego powrotu
Gdy Krzysztof wrócił z pracy, rzucił torbę na podłogę, ściągnął buty i ruszył do kuchni:
— Co dziś na kolację? — zapytał zwyczajnie.
Marcelina choćby się nie odwróciła.
— Nic. Ale to nieważne. Dziś rozmawiałam z właścicielką mieszkania. Powiedziałam, iż wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
Krzysztof zastygł.
— Co? Przecież mówiliśmy, iż jeszcze nie znaleźliśmy nic nowego.
— A po co szukać? — Odwróciła się z uśmiechem. — Jedziemy… do twojej byłej żony, Ewy.
Osunął się na krzesło, oszołomiony.
— Marcelina, ogarniasz się w głowie?
— Całkowicie. Sam mówiłeś, iż część mieszkania wciąż należy do ciebie. Zaoszczędzimy pieniądze, znalazłam już przedszkole dla Mikołaja w pobliżu, a sklepy są pod nosem.
Krzysztof czuł, iż brakuje mu powietrza. Od dawna nie był panem swojego życia. Praca zaczęła gorzej płacić, budowa, na którą liczył, się przeciągała, a pieniędzy było jak na lekarstwo.
Z Marceliną od dawna było pod górkę. Była młodsza, wymagająca i przyzwyczajona do luksusów. Kiedyś wydawało mu się to pociągające. Teraz — wykańczające.
Długo się wahał, ale w końcu zadzwonił do Ewy.
— Mamy problem. Potrzebujemy gdzieś pomieszkać parę miesięcy.
— To przecież też twoje mieszkanie, Krzysztof. Jasne, przyjeżdżajcie — odpowiedziała spokojnie.
Gdy już tam byli, Marcelina obrzuciła lokum wzrokiem i skrzywiła się:
— Trochę ciemno — rzuciła i zaczęła chodzić po pokojach w butach. — Ale da się żyć.
Ewa zniosła to w milczeniu. Ale gdy doszło do kuchni, postawiła warunki:
— Sprzątamy na zmianę. Jedzenie każdy sobie gotuje. Lodówka wspólna, ale z wydzielonymi półkami.
Marcelina była oburzona:
— My tu nie po to jesteśmy, żeby żyć po czyichś zasadach!
— A my tu nie jesteśmy po to, żeby wam służyć — odparła Ewa, nie podnosząc głosu.
Następny miesiąc był koszmarem. Marcelina czepiała się Ewy, sugerując, żeby ta się wyniosła. Ale Ewa trzymała się twardo. Krzysztof milczał, bo wiedział, iż to on zawinił.
Pewnego dnia Ewa oznajmiła:
— Jadę do rodziców. Odpocznę. Tylko proszę, nie zróbcie tu syfu.
Marcelina ledwo ukrywała radość. A już następnego dnia zaczęła temat od nowa:
— Zamówiłam projekt wnętrz, wybrałam płytki, trzeba zapłacić…
Krzysztof w końcu eksplodował:
— Oszalałaś?! Nic takiego nie ustalaliśmy. Nie dam ani złotówki!
— A ty kim jesteś, żeby decydować? — warknęła. — Od dawna nie jesteś mężem, tylko portfelem, który i tak świeci pustkami.
Wieczorem spakowała torby.
— Jedziemy z Mikołajem do Łodzi. jeżeli zechcesz nas odzyskać — przyjeżdżaj. I weź ze sobą pieniądze.
Krzysztof w milczeniu wyciągnął kartę i rzucił do torby.
— Z synem będę widywał się w niedziele.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Krzysztof po raz pierwszy od lat poczuł wolność. Stanął przy oknie i długo patrzył na Wisłę.
Po tygodniu wróciła Ewa. Cicho, jak zawsze. Usłyszał szum wody w łazience i podbiegł, zapominając, iż znowu ktoś jest w domu.
— Przepraszam… — wybełkotał, gdy ją zobaczył.
Wyszła do kuchni, a on, nie odwracając się, powiedział:
— Chyba wciąż cię kocham.
— Ja też, Krzysztofie. Ale do przeszłości nie ma powrotu. Chyba iż zaczniemy od nowa.
— Jestem gotowy — szepnął.
— Gotowy… — zaśmiała się cicho. — Czuję, iż znowu będę cię utrzymywać. No dobra, głodny jesteś?
— Oczywiście. Od rana nic nie jadłem.
— To obieraj ziemniaki. U nas, między innymi, wszystko robi się samemu…