Myślałam, iż mąż mnie zdradza… aż w końcu go śledziłam i odkryłam, iż prowadzi podwójne życie.
Pierwsze pięć lat z Dawidem wyglądało jak sceny z idealnej reklamy rodzinnej. Byliśmy partnerami we wszystkim: dzieliliśmy się planami, wspieraliśmy się nawzajem, przeżywaliśmy razem euforii i strachy. Wydawał się najszczerszym, najmocniejszym człowiekiem na świecie. A potem… coś się zmieniło.
Coraz częściej zostawał po godzinach w pracy. Telefon prawie nie schodził mu z rąk, często wyciszał go i kładł go ekranem do dołu. Na początku starałam się nie dociekać. Może deadline’y, projekty, po prostu zmęczenie. Ale niepokój rósł, a razem z nim — podejrzenia.
Pewnego wieczora, gdy znów wrócił późno, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w przedpokoju. Mówił cicho, ale wyraźnie:
— Dobranoc, kochanie. Do jutra…
Zamroziło mnie. Tak nie mówi się do kolegi ani przyjaciela. “Kochanie”. Do jutra. Zrobiło mi się słabo. Czy on mnie zdradza? Myśli wirowały. Nie chciałam w to wierzyć, ale nie mogłam też tego tak zostawić.
Zaczęłam go obserwować. Próbowałam zajrzeć do jego wiadomości, sprawdzałam historię przeglądania, śledziłam trasy. Nic. Żadnego tropu. Ale ten głos w środku nie dawał spokoju.
Aż nadszedł ten przełomowy moment.
W sobotę rano powiedział, iż musi pojechać na “ważne spotkanie”. Niby nic, ale w weekend? Nigdy wcześniej nie pracował w soboty. Skinęłam głową, choć we mnie wszystko wrzało. Powiedziałam, iż idę na zakupy, ale ledwie wyjechał, wsiadłam w auto i ruszyłam za nim.
Jechał prawie godzinę, coraz dalej w głąb miasta, w nieznane mi dzielnice. Trzęsły mi się ręce na kierownicy, ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam wiedzieć.
Zatrzymał się przed niskim, zniszczonym budynkiem. Stary kościół, odpryskująca farba, zaniedbany ogródek. Zaparkowałam nieopodal i patrzyłam. Dawid wysiadł i bez wahania wszedł do środka.
Minęło z dwadzieścia minut. Ledwie oddychałam. Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w czarnej koszuli z białym kołnierzykiem — ksiądz. Przywitali się ciepło, przytulili, coś szepnęli. A potem Dawid poszedł za nim do środka.
Nie wierzyłam własnym oczom. Co on tam robi? Dlaczego mi tego nie powiedział? Nigdy nie mówił, iż wierzący. Nigdy choćby nie wspomniał o religii.
Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Siedziałam w aucie, ściskając kierownicę i wpatrując się w drzwi. Aż w końcu wyszedł. Tak jak zwykle, w zwykłych ciuchach. Ale… coś w nim się zmieniło. Spojrzenie było łagodniejsze, w ruchach pojawił się spokój.
Rozejrzał się, a ja w panice schowałam się niżej. Serce waliło mi w skroniach. Odjechał. Ja też ruszyłam za nim — do domu.
Gdy otworzył drzwi, już stałam w przedpokoju.
— Cześć — powiedział, patrząc na mnie zdziwiony. — Zapomniałaś czegoś?
Skrzyżowałam ręce i starając się mówić spokojnie, wyrzuciłam z siebie:
— Śledziłam cię. Dzisiaj. Widziałam, jak wchodziłeś do kościoła.
Zastygł. Oczy pociemniały, ramiona się spięły. Spodziewałam się, iż zacznie się tłumaczyć, iż skłamie, iż będzie się bronił. Ale zamiast tego zrobił krok w moją stronę.
— Przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć wcześniej. Nie wiedziałem jak.
— Co to było, Dawidzie? — głos mi drżał. — Ty… jesteś księdzem?
Skinął głową.
— Nauczałem się w tajemnicy. Przez lata. Zdawałem egzaminy, przygotowywałem się. Zawsze czułem, iż to moja droga. Że jestem powołany. Ale bałem się, iż nie zrozumiesz. Dlatego żyłem… podwójnym życiem.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. To nie była zdrada. Nie było innej kobiety. Ale była inna cała życie. Ukrywana przede mną.
— Dlaczego milczałeś?
— Bo bałem się cię stracić. Bałem się, iż jak się dowiesz — odejdziesz. Że nie zaakceptujesz tego wyboru. A on stał się częścią mnie. Nie od razu, ale się stał.
Milczeliśmy. Patrzyłam na człowieka, którego kochałam, i jakbym po raz pierwszy widziała go naprawdę.
— przez cały czas chcesz być ze mną? — spytałam ledwie słyszalnie.
— Bardziej niż cokolwiek. Ale już nie mogę się ukrywać. I nie chcę kłamać. To jestem ja, Zosia.
Nie odpowiedziałam. Podeszłam i przytuliłam go. Płakałam, nie mogąc powstrzymać burzy w środku. I może właśnie wtedy zrozumiałam: on mnie nie zdradził. On po prostu szukał siebie. I znalazł. A ja… muszę zdecydować, czy mogę być przy nim — tym prawdziwym.