Musicie nam oddać dziecko. My jesteśmy jego prawdziwymi rodzicami powiedzieli obcy ludzie stojący w progu.
Mamo, czy mogę jutro nie iść do szkoły? Znowu boli mnie głowa! Staś stał w drzwiach kuchni, trzymając się futryny.
Katarzyna odwróciła się od kuchenki, gdzie mieszała zupę. Syn rzeczywiście wyglądał blado, pod oczami miał cienie.
Znowu? Stasiu, to już trzeci raz w tym tygodniu. Może pójdziemy do lekarza?
Nie trzeba lekarza. Po prostu jestem zmęczony. Mogę zostać w domu?
Zobaczymy rano. A teraz idź odrobić lekcje.
Już je zrobiłem.
Wszystkie? choćby matematykę?
Nawet matematykę.
Katarzyna podeszła do syna, przyłożyła dłoń do jego czoła. Gorączki chyba nie było. Ale ostatnio chłopiec wydawał się jakiś osowiały, zamyślony. Dawniej nie mógł usiedzieć w miejscu, a teraz godzinami przesiadywał w swoim pokoju, wpatrując się w okno.
Stasiu, wszystko w porządku w szkole? Nikt cię nie dręczy?
Wszystko gra, mamo. Po prostu głowa mnie boli.
Chłopiec wrócił do swojego pokoju. Katarzyna znów stanęła przy garnku, ale niepokój nie dawał jej spokoju. Osiem lat wychowujesz dziecko, wydaje ci się, iż znasz je na wylot, a potem nagle uświadamiasz sobie coś się dzieje, ale nie wiesz co.
Wieczorem wrócił mąż, Piotr. Zmęczony po zmianie, ale widząc strapioną twarz żony, natychmiast się zaniepokoił.
Co się stało?
Staś znowu narzeka na ból głowy. Trzeci raz w tym tygodniu.
No to trzeba do lekarza.
Mówię mu, ale nie chce. Może faktycznie jest przemęczony? Koniec semestru, sprawdziany.
Piotr poszedł do syna. Katarzyna słyszała ich cichą rozmowę. Po chwili wrócił i usiadł przy stole.
Mówi, iż wszystko w porządku. Ale zgodził się jutro iść do lekarza.
No i dobrze. Rano się zapiszę.
Przy kolacji Staś prawie nic nie jadł. Pokręcił widelcem w ziemniakach, wypił herbatę i poprosił, by iść spać. Katarzyna i Piotr zamienili się spojrzeniami.
Może się zakochał? zasugerował Piotr. W tym wieku to się zdarza.
Jeszcze za wcześnie na miłość. Ma tylko osiem lat.
A kto wie? Dzieci teraz gwałtownie dojrzewają.
Katarzyna sprzątnęła ze stołu, pozmywała naczynia. W głowie kotłowały się różne myśli. Może w szkole coś się wydarzyło? A może jest poważnie chory?
Nocą kilkakrotnie zaglądała do pokoju syna. Staś spał niespokojnie, przewracał się, coś mamrotał przez sen. Katarzyna poprawiła kołdrę, pogłaskała go po głowie. Chłopiec otworzył oczy.
Mamo?
Śpij, kochanie. Wszystko w porządku.
Mamo, ty mnie kochasz?
Oczywiście, iż cię kocham. Najbardziej na świecie.
A jeżeli jeśli nie jestem twój?
Katarzyna zastygła.
Co za głupstwa, Stasiu? Oczywiście, iż jesteś mój. Śpij już.
Chłopiec zamknął oczy, odwrócił się do ściany. Katarzyna wyszła, ale sen nie przychodził. Skąd u ośmiolatka takie myśli?
Rano Staś wstał sam, bez przypominania. Zjadł śniadanie, spakował plecak.
Mamo, idę do szkoły. Głowa mnie nie boli.
Na pewno? Może jednak do lekarza?
Nie trzeba. Jestem zdrowy.
I wybiegł, zanim zdążyła zareagować. Wyjrzała przez okno syn szedł szybkim krokiem, jakby gdzieś się spieszył.
Dzień minął na zwykłych obowiązkach. Praca, zakupy, gotowanie. Ale niepokój nie ustępował. Kilka razy chciała zadzwonić do wychowawczyni, zapytać o Stasia, ale się rozmyśliła. Nie chciała wyjść na panikarę.
O trzeciej po południu zadzwonił dzwonek do drzwi. Katarzyna otworzyła. W progu stali mężczyzna i kobieta. Nieznajomi. Mężczyzna miał około czterdziestki, był wysoki, ciemnowłosy. Kobieta młodsza, ładna, ale o napiętej twarzy.
Dzień dobry powiedział mężczyzna. To pani Katarzyna Nowak?
Tak, to ja. A państwo kim są?
Nazywam się Marek Kowalski. To moja żona, Agnieszka. Chcielibyśmy z panią porozmawiać.
O czym?
Mężczyzna zamienił spojrzenie z żoną. Ta skinęła głową, jakby dodając mu odwagi.
O pani synu. O Stanisławie.
Katarzyna napięła się.
Co się stało ze Stasiem? Coś się wydarzyło w szkole?
Nie, w szkole wszystko w porządku. Możemy wejść? Rozmowa będzie dłuższa.
Nie znam państwa. O czym mamy rozmawiać?
Kobieta zrobiła krok naprzód. W jej oczach błyszczały łzy.
Proszę. To bardzo ważne. Chodzi o Musicie nam oddać dziecko. My jesteśmy jego prawdziwymi rodzicami.
Katarzyna cofnęła się. W uszach zaszumiało.
Co? Jaki nonsens? Staś jest moim synem!
Proszę posłuchać mężczyzna wyciągnął z teczki jakieś papiery. Mamy dowody. Osiem lat temu w szpitalu doszło do pomyłki. Dzieci zostały zamienione.
Wynoście się! Natychmiast! Albo wezwę policję!
Katarzyno, proszę, wysłuchaj nas kobieta zaszlochała. My też wychowywaliśmy dziecko osiem lat. Kochaliśmy je. A potem okazało się
Co się okazało?
Nasz syn to znaczy chłopiec, którego wychowywaliśmy zachorował. Potrzebna była transfuzja krwi. Wtedy wyszło, iż grupa krwi nie pasuje. Ani do mojej, ani do męża. Zrobiliśmy test DNA.
Katarzyna trzymała się framugi. Nogi się pod nią uginały.
I co?
On nie jest naszym biologicznym synem. Zaczęliśmy szukać, dociekać. Zwróciliśmy się do szpitala. Tam sprawdzili dokumenty. Tę noc, gdy rodziłam, urodziły się tylko dwa chłopcy. Nasz i pani.
To jakaś pomyłka. Zamieszanie.
Zrobiliśmy test DNA z chłopcem, którego wychowywaliśmy. Potem potem wzięliśmy próbkę DNA pani syna.
Jak wzięliście? Kiedy?
Mężczyzna spuścił wzrok.










