Moja siostra Zosia obwinia mnie o to, iż jej mąż ją zostawił. Nie, nie odszedł do mnie, ale według niej, gdybym dała im spokój, żyłaby szczęśliwie. Oczywiście, mogliby cieszyć się życiem w naszym wspólnym mieszkaniu w Łodzi, podczas gdy ja wynajmowałabym kąt i płaciła obcym ludziom. Ale nie zamierzałam oddawać swojego prawowitego miejsca.
Razem z siostrą odziedziczyłyśmy po rodzicach dwupokojowe mieszkanie. Mama i tata odeszli, gdy byłyśmy już dorosłe – ja miałam 20 lat, Zosia 18. Studiowałam w Warszawie i tam zostałam po studiach, a Zosia mieszkała w rodzinnym domu w Łodzi.
Siedem lat spędziłam w stolicy, ale zmęczył mnie ten miejski zgiełk i postanowiłam wrócić. Pracuję zdalnie, więc nie musiałam martwić się o zmianę pracy. Jednak Zosia potrafiła mnie zaskoczyć. Nigdy nie byłyśmy blisko, choćby po śmierci rodziców. Każda przeżywała żal po swojemu, telefony były rzadkie, rozmowy – powierzchowne. Ale to, iż Zosia wyszła za mąż, było dla mnie szokiem. Nie powiedziała mi ani słowa, nie zaprosiła na wesele. To zabolało. To moja siostra, ale nie odezwałam się.
Mój powrót do Łodzi i wprowadzenie się do wspólnego mieszkania wywołało burzę niezadowolenia u Zosi i jej męża Marka. Mieli nadzieję, iż zmienię zdanie, a choćby nie zwolnili mojego pokoju, choć uprzedziłam ich miesiąc wcześniej. Przyjechałam wieczorem, więc przestawianie mebli odłożyliśmy na rano.
Tak zaczęło się nasze życie we trójkę. Zosia i Marek dawali jasno do zrozumienia, iż im przeszkadzam, ale mnie to nie obchodziło. To też moje mieszkanie. Zachowywałam się cicho: nie puszczałam muzyki, nie zapraszałam gości, prawie nie wychodziłam z pokoju. Ale życie z nimi okazało się nie do zniesienia.
Zosia nie zaprzątała sobie głowy sprzątaniem, a Marek był jeszcze gorszy. Po nim łazienka wyglądała jak po potopie – brudne ciuchy na podłodze, plamy na ścianach, mokry ręcznik (czasem mój!) rzucony byle gdzie. Podjadał moje jedzenie. Mamy różne podejście do zakupów – ona bierze więcej, ale tanio, ja – mniej, ale lepsze produkty. Marek potrafił wziąć mój jogurt i zjeść, a gdy się oburzałam, pytał, czy mi szkoda.
Kuchnia po gotowaniu Zosi przypominała strefę katastrofy – kuchenka upstrzona, fartuch w plamach, czasem choćby podłoga wymagała mycia. Naczynia mogły leżeć brudne kilka dni, aż w końcu sama je zmywałam, bo nie miałam z czego jeść. Chyba na to liczyli.
Szybko miałam dość tego koszmaru i zaproponowałam ustalić harmonogram sprzątania. Ale Zosia tylko machnęła ręką:
“Jak ci przeszkadza brudne naczynie, to je umyj. I tak sprzątasz tylko po sobie. Masz mnóstwo czasu, a my pracujemy.”
“Ja też pracuję, tylko z domu.”
“To co z tego? I tak masz go więcej.”
Zrozumiałam, iż dyskusja nie ma sensu. Więc zabrałam czyste naczynia do swojego pokoju, kupiłam małą lodówkę i zamontowałam zamek w drzwiach. Wychodziłam rzadko, żeby nie grzebali w moich rzeczach.
“Ojej, księżniczka, podpisz talerze, bo jak zostawisz w kuchni!” – drwiła Zosia. – “Marek, może też założymy zamek? Kto wie, kto tu się kręci.”
Kłótnie stały się codziennością. Wkurzało mnie, iż ani Zosia, ani Marek nie chcą się dogadać. Wróciłam do swojego mieszkania, a nie wprosiłam się do nich! Mam takie same prawa, a Marek ma ich jeszcze mniej. Ale starałam się unikać awantur.
Po kolejnej sprzeczce o bałagan w łazience zaczęłam pakować swoje rzeczy. Dwa dni później się wyprowadziłam.
“Z wozu koniom lżej” – rzuciła Zosia.
Nie wiedziała jeszcze, iż postanowiłam sprzedać swój udział w mieszkaniu. Dwa tygodnie później wysłałam jej oficjalne pismo z ofertą wykupu mojej części, ostrzegając, iż w przeciwnym razie znajdę innego kupca. Zosia zadzwoniła wściekła:
“O czym ty myślisz? Po co sprzedawać mieszkanie?”
“Bo ty i twój mąż uniemożliwialiście mi życie we własnym domu. Sprzedam swoją część, wezmę kredyt, a ty rób, co chcesz.”
“Sprzedać obcym? To zrujnuje nam życie!” – wrzeszczała.
“Możemy sprzedać razem, dostaniemy więcej. Obie weźmiemy kredyty i kupimy coś swojego.”
Zosia powtarzała, iż nie stać ich na raty, i pytała, po co się wtrącam. Miałam dość tłumaczenia, iż nie wytrzymam z nimi pod jednym dachem. Ona chciała całe mieszkanie, a ja mam tułać się po świecie? Nie ma mowy.
Dałam jej tydzień na zastanowienie, ostrzegając, iż później zacznę szukać kupców. Po dwóch dniach Zosia zadzwoniła i oznajmiła, iż jest w ciąży. Pogratulowałam i zapytałam, czy rozważa moją propozycję.
“Ty nic nie rozumiesz? Jestem w ciąży! Jaki kredyt? Z obcymi też nie możemy mieszkać, bo będzie dziecko!”
Roześmiałam się. Oferta sprzedaży całego mieszkania wciąż obowiązuje, odparłam.
Kolejne dwa dni później Zosia zadzwoniła z płaczem. Okazało się, iż Marek, gdy usłyszał o możliwym kredycie, powiedział, iż nie jest gotowy, spakował się i wyjechał do matki. A ciąża? Zosia skłamała, żeby wywołać we mnie litość.
Teraz Marek składa pozew o rozwód, a Zosia zawodzi, iż zniszczyłam jej rodzinę. Jakobym nie wróciła, to mieliby idealne życie – własne mieszkanie, zero problemów. Nie czuję się winna. To oni uczynili moje życie nieznośnym. Zablokowałam jej numer – resztą zajmie się prawnik. Siostra już mi nie jest potrzebna.