W dniu naszego ślubu moja teściowa wręczyła nam elegancką teczkę z dokumentami. Kiedy ją otworzyłem i zobaczyłem akt własności domu, pomyślałem, iż los się do nas uśmiechnął. Własny dom – bez kredytu, bez czynszu, bez żadnych zobowiązań. Czy można było wymarzyć sobie lepszy początek wspólnego życia?
Ale po tygodniu ta euforia zamieniła się w gorycz.
Jej „hojność” nie była gestem dobroci. To była starannie zaplanowana pułapka.
Tego wieczoru stanąłem naprzeciw mojej żony i wypowiedziałem słowa, które zmieniły wszystko:
„Albo oddajemy ten dom, albo nasza małżeństwo dobiega końca.”
Odpowiedź Natalii sprawiła, iż poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg.
Prezent ślubny, który wydawał się darem losu
Natalia i ja byliśmy razem od sześciu lat – sześć lat miłości, wspólnego budowania przyszłości, wzlotów i upadków. Nasz ślub miał być zwieńczeniem tej drogi, początkiem nowego etapu.
Wesele było bajkowe. Goście bawili się znakomicie, kieliszki wypełnione szampanem błyszczały w blasku świec, a orkiestra grała aż do świtu. I wtedy, w środku tej euforii, matka Natalii – Barbara – wstała, stuknęła delikatnie widelcem o swój kieliszek i z promiennym uśmiechem zwróciła się do wszystkich.
„Za moją cudowną córkę i jej wspaniałego męża! Niech wasze życie będzie tak trwałe, jak fundamenty tego domu.”
W sali zapadła cisza. Wszyscy czekali w napięciu. W tym momencie kelner podszedł do naszego stolika i podał Barbarze skórzaną teczkę.
Z wdziękiem ją otworzyła. W środku znajdował się akt własności domu.
Szmer podziwu przeszedł przez salę. Goście szeptali między sobą, niektórzy choćby bili brawo. Barbara wyciągnęła dokumenty i podała mi je z uśmiechem, który był pełen dumy – a może czegoś więcej?
Moje serce biło jak oszalałe. Dom! Nasz własny dom! Bezpieczna przystań, w której mieliśmy budować przyszłość.
Spojrzałem na Natalię, spodziewając się, iż podziela mój entuzjazm. Ale coś było nie tak. Jej dłoń, którą ścisnąłem, była zimna, a uśmiech – wymuszony.
„Czy ty to widzisz? To niesamowite!” wyszeptałem.
Skinęła głową, ale jej głos był cichy, ledwie słyszalny:
„Tak… To wielka hojność.”
Powinienem był wtedy coś zauważyć. Powinienem zapytać.
Ale nie zrobiłem tego.
I to był mój pierwszy błąd.
Dom, który stał się złotą klatką
Kilka dni później wprowadziliśmy się.
Był wspaniały. Ogromny, przestronny dom na obrzeżach Krakowa, z wielkimi oknami, drewnianą podłogą i ogrodem, który wyglądał jak z katalogu architektury krajobrazu.
Dla mnie, chłopaka, który wychował się w małym, wynajmowanym mieszkaniu w bloku z wielkiej płyty, to było spełnienie marzeń.
Ale Natalia… ona zachowywała się inaczej.
Chodziła po domu, jakby czegoś szukała. Często przesiadywała przy oknie, patrząc na długą podjazd, zamyślona. Spędzała długie godziny na rozmowach telefonicznych, a gdy pytałem, z kim rozmawia, zawsze odpowiadała wymijająco.
Pewnego wieczoru, podczas kolacji, nie mogłem już tego znieść.
„Natalia, co się dzieje? Nie czujesz się tu dobrze?”
Westchnęła i odłożyła widelec.
„Nie wiem… Wszystko dzieje się tak szybko. Ślub, nowy dom… Może to po prostu zbyt wiele na raz.”
Chciałem jej wierzyć. Powtarzałem sobie, iż po prostu potrzebuje czasu, by się przyzwyczaić.
Ale podświadomie wiedziałem, iż coś jest nie tak.
I wtedy przyszła ta kolacja u Barbary. Wieczór, który zmienił wszystko.
Ukryte warunki „prezentu”
Barbara, jak zawsze, zadbała o najmniejsze detale. Stół był nakryty idealnie – świece, srebrna zastawa, kryształowe kieliszki. Powietrze pachniało pieczoną kaczką z rozmarynem.
W połowie kolacji odłożyła sztućce i spojrzała na nas z tym samym pewnym siebie uśmiechem.
„A więc, rozmawialiście już z moim prawnikiem?”
Zamrugałem.
„Prawnikiem? Dlaczego mielibyśmy rozmawiać z prawnikiem?”
Barbara uniosła brew, jakby zdziwiona moją ignorancją.
„Natalio, kochanie, nie powiedziałaś mu?”
Spojrzałem na żonę. Jej palce mocno zacisnęły się na kieliszku, aż kostki pobielały.
„Mamo… nie teraz.” wyszeptała.
Barbara machnęła ręką, jakby to była błahostka.
„Och, to tylko formalność. Chodzi o umowę dotyczącą domu.”
W gardle mi zaschło.
„Jaką umowę?”
Barbara wzięła łyk wina, jakby rozkoszowała się tą chwilą.
„Dom jest oczywiście przez cały czas na moje nazwisko. Ale nie martwcie się, możecie tam mieszkać… jeżeli spełnicie kilka warunków.”
Serce mi zabiło szybciej.
„Jakich warunków?”
Uśmiechnęła się szerzej.
„Nie możecie niczego zmieniać w domu bez mojej zgody. Żadnych remontów, żadnego malowania. Poza tym, Michał, powinieneś pracować tutaj, w Krakowie. Rodzina musi być blisko, to najważniejsze.”
Poczułem, jak krew pulsuje mi w skroniach.
„A jeżeli nie zgodzimy się na te zasady?”
Wzruszyła ramionami.
„Cóż, wtedy nie możecie tam mieszkać. Dom jest mój.”
A potem przyszło ostateczne uderzenie.
„Ach, i jeszcze jedno,” dodała, jakby mówiła o pogodzie. „Oczekuję pierwszego wnuka w ciągu dwóch lat. Oczywiście będę miała wpływ na jego wychowanie.”
Patrzyłem na Natalię.
Nie zaprotestowała.
Ona wiedziała. Wiedziała cały czas.
Decyzja, której nigdy nie powinienem był podejmować
Podczas drogi do domu panowała cisza.
„Od jak dawna o tym wiesz?” zapytałem w końcu.
Natalia zamknęła oczy.
„Od dawna.”
Ścisnąłem kierownicę.
Wtedy zrozumiałem.
Nie miałem wyboru.
Albo oddajemy ten dom.
Albo nasze małżeństwo jest już skończone.