Moja synowa choćby herbaty nie umie zaparzyć, a jej jedzenie to koszmar: teściowa obiera ziemniaki i układa do słoików

polregion.pl 5 dni temu

Moja synowa choćby herbaty dobrze zaparzyć nie potrafi. A jej gotowanie to jedna wielka porażka – mówi teściowa, obierając ziemniaki i wkładając je do słoików.

Po co tyle ziemniaków obierasz i pakujesz do trzylitrowych słoików? I po co ci garnek bigosu, skoro mieszkasz sama? – zapytałam koleżankę.

To wszystko dla syna. Szkoda mi go – westchnęła ciężko. – Jego żona choćby herbaty nie umie zrobić, a co dopiero mówić o gotowaniu. Ciągle jakieś mrożonki z mikrofalówki albo zamawianie jedzenia. Wiecznie coś tłustego, przesolonego, niezdrowego… A on przecież nie z żelaza. Żołądek mu nie wytrzyma. Więc przygotowałam sałatkę, ugotowałam bigos, ziemniaki w słoikach. Niech choć raz zje coś porządnego, domowego. Przyjdzie z pracy, otworzy słoik – i zupa gotowa. Albo wrzuci mięso z ziemniakami na patelnię – gwałtownie i smacznie.

Teraz opowiem to z mojej perspektywy. Może wtedy lepiej zrozumiecie.

Nie jestem z tych teściowych, które wtrącają się w każdy szczegół życia dzieci. Nie mieszam się. Mój syn sam wybrał sobie żonę. Z pozoru miła, kulturalna dziewczyna. Tyle że… gotować nie potrafi. I co gorsza – nie chce się nauczyć. Jej filozofia jest taka: oboje pracujemy, więc domowe obowiązki dzielimy po równo. Gotujemy razem. W teorii brzmi rozsądnie, ale w praktyce? Zupki chińskie, smażone pierogi i sosy z torebki.

Wciąż gdzieś pędzą. Wszystko w biegu. gwałtownie zjeść, gwałtownie spać. Po co ta gonitwa? Do Instagrama? TikToków? Dzieci jeszcze nie mają. Dlaczego nie zrobić normalnej kolacji? Dlaczego nie zadbać o siebie nawzajem?

Pewnie się zastanawiasz: skoro się nie wtrącam, skąd to wszystko wiem? Otóż mój syn zaczął do mnie często zaglądać. Przychodzi i pyta: „Mamo, jest coś do zjedzenia?” Na początku myślałam, iż tęskni za moim bigosem. Aż w końcu zapytałam wprost: „Ty w domu w ogóle jesz?”

I się przyznał. Owszem, gotują. Czasami. Ale głównie zamawiają. Szybko, niesmacznie i drogo. Byłam u nich parę razy – wszystko pyszne, pięknie podane… Tylko jak się okazało, to wszystko z restauracji. Podgrzeją, przełożą na talerze – i kolacja gotowa.

O mało się nie rozpłakałam. Mój syn to nie żaden książę, zwykły facet, który haruje po dziesięć godzin, a potem w domu je bułkę z parówką. A ona? Jak będzie karmić dziecko, jeżeli je kiedyś będą mieli? Burgery z pudełka?

Nie, nie chcę się narzucać. Nie będę jej uczyć gotować – już za późno. jeżeli jej własna matka tego nie zrobiła, to ja tym bardziej sobie nie poradzę. Tylko relacje popsuję. Po co mi to?

Dlatego robię inaczej. Obieram ziemniaki, gotuję mięso, pakuję do słoików. Przyniesie do domu – zje. Ja po pracy mam czas. Co mam robić, seriale oglądać? Wolę ugotować rosół. To nie jest żaden wyczyn, kopalnia przecież nie. Po prostu troska. Macierzyńska.

Może powiesz, iż niepotrzebnie tak pomagam. Że dorosły już. Ale kiedy staje w progu głodny i zmęczony – moje serce nie wytrzymuje. W końcu jestem matką. I nie rozumiem tych nowoczesnych kobiet. Gotowanie to nie upokorzenie ani katorga. To zwykła, codzienna miłość.

A ja chyba po prostu się starzeję. I nie nadążam za tym światem, gdzie jedzenie na wynos jest bliżej niż garnek na kuchni.

Idź do oryginalnego materiału