Moja krew
Iwona uwielbiała swojego syna, była z niego bardzo dumna. Czasem dziwiła się, iż ten przystojny dwudziestoczterolatek to jej dziecko. Jak gwałtownie zleciały te lata. Wydawało się, iż dopiero co był malutki, a teraz ma już dziewczynę i może niedługo się ożeni, założy własną rodzinę… Myślała, iż jest na to gotowa, iż zaakceptuje każdy jego wybór, byle tylko był szczęśliwy.
A tak bardzo podobny jest do niej…
***
Wyszła za mąż jeszcze na studiach, z wielkiej miłości. Mama odradzała.
– Po co się spieszycie? Będziecie żyć za stypendium? Nie możecie poczekać choć roku? Najpierw skończcie naukę. A jeżeli dzieci? Iwona, opamiętaj się, miłość ci nie ucieknie. A twój Krzysiek to jeszcze niezły gagatek…
Iwona nie słuchała i drażniła się z mamą. Jak mogła nie rozumieć, iż bez ukochanego nie da się żyć. Oczywiście postawiła na swoim – wzięli ślub. Koleżanka z pracy mamy zaproponowała młodym małe mieszkanie po swojej zmarłej matce. Nie będzie brać od nich pieniędzy, wystarczy, iż opłacą rachunki. Jakie studenci mają pieniądze?
Mieszkanie było stare, od dziesięcioleci nie remontowane, ale prawie za darmo. Iwona uważała to za szczęście. Wymyła podłogi, powiesiła czyste firanki od mamy, narzuciła na wytarty fotel swój koc. Dało się żyć.
Tylko rozczarowanie małżeństwem i mężem przyszło zbyt szybko. I jakże trudno było przyznać, iż mama, jak zawsze, miała rację. Po trzech miesiącach Iwona zastanawiała się, jak mogła tak się pomylić co do Krzysztofa? Czy była ślepa?
Pieniądze w jego rękach nie zagrzewały miejsca. Od razu wydawał na nowe ciuchy albo buty. Wracał z kolegami późno w nocy, a rano nie mógł wstać na zajęcia. Czy go w ogóle obchodziło, co będą jeść? Za co ona kupi jedzenie?
Iwona znosiła to w milczeniu, nie mówiąc mamie. Ale ta i tak wszystko widziała – pomagała, przynosiła jedzenie, czasem dorzucała trochę grosza.
Ostatnio Krzysiek coraz częściej przyprowadzał do domu kolegów. W końcu miał własne mieszkanie! Wiecznie głodni studenci opróżniali lodówkę w mgnieniu oka.
Pewnego ranka Krzysiek otworzył lodówkę i zdziwił się.
– Gdzie wszystko?
– Twoi kumple wczoraj zjedli, nie pamiętasz? – odcięła się Iwona.
– choćby pierogi? – doprecyzował.
Raczej nie były do wódki.
– I pierogi, i kotlety, i makaron, choćby ketchup i cytryna. Wszystko. – Iwona rozłożyła ręce.
Mąż zamknął lodówkę. Zjadł suchą bułkę, która została w chlebaku, popijając herbatą.
Iwona nie wytrzymała i wyrzuciła z siebie wszystko. jeżeli nie szanuje jej, żony, która sprząta po jego kolegach, to niech choć pomyśli o mamie. To ona przynosi im jedzenie, a on karmi nim swoich kumpli. Czy któryś z nich choć raz dał pieniądze? Przyniósł chleb? Większość dostawała od rodziców pieniądze, ziemniaki, przetwory…
Krzysiek przepraszał, obiecywał, iż to się więcej nie powtórzy. Ale po tygodniu w piątek znowu zjawiali się koledzy, a lodówka świeciła pustkami jak po najedzonej szarańczy.
– Mam dość, nie wytrzymam już – powiedziała Iwona, widząc, iż stawia kropkę nad „i” w swoim małżeństwie.
KolDwa lata później, gdy trzymała w ramionach swoją pierwszą wnuczkę, uśmiechnęła się do losu, który po burzach wreszcie dał jej spokojne i szczęśliwe lato.