Z mężem byłam przez 18 lat. Przeżyłam ten czas, ale go nie poznałam, nie rozszyfrowałam w porę. Kiedy byliśmy młodsi, rany się gwałtownie zabliźniały, urazy były chwilowe. Jak zimny prysznic z kręcącą wodą – obmyjesz się i znów życie wydaje się piękne. Ale z czasem zobaczyłam jego chciwość, lenistwo i niezdrową miłość do piwa. I to wszystko jeszcze bym znosiła. Co jednak przelało czarę goryczy? Kłamstwa. Źle zatuszowane, cyniczne, odpychające.
Scena pierwsza: Sylwester, którego nie zapomnę
31 grudnia. Mąż w ten dzień pracował, a ja odpoczywałam. Z synem czekaliśmy na niego o 18:00. Stół nakryty, telewizor włączony… Minęła 19:00, 20:00… 23:00… Północ… Nowy Rok… Poranek… A jego wciąż nie było.
Dzwoniłam do niego od 18:00 ponad trzydzieści razy. Pierwszy raz odebrał: “Jadę, kochanie!”. Potem już nieosiągalny.
Z kieliszkiem szampana w ręku, słuchając noworocznych życzeń prezydenta, zaczęłam wydzwaniać do naszych wspólnych znajomych, do szpitali, a choćby do kostnic. Telefon się przegrzewał. Syn westchnął: “Wszyscy ludzie jak ludzie, a my…” i wrócił do komputera.
Drugiego stycznia wieczorem mąż raczył się pojawić. Powiedział, iż siedział w izbie wytrzeźwień. Półtora miesiąca później dotarła do mnie prawda: spędził Nowy Rok w saunie ze znajomymi.
Jedna z tych “znajomych” zabrała go po saunie do siebie, gdzie przez dwa dni “świętowali”.
Scena druga: nocna eskapada
Wieczór w rodzinnym gronie. Mieszkaliśmy w niewielkim, dwupiętrowym domu pod Warszawą. Na dole jedna duża przestrzeń – kuchnia połączona z salonem, gdzie spędzaliśmy najwięcej czasu. Na górze – dwie sypialnie.
Tego wieczoru, po wspólnym oglądaniu telewizji, poszłam spać. Mąż powiedział, iż zaraz do mnie dołączy. Nie zauważyłam, kiedy zasnęłam, ale obudził mnie dźwięk odjeżdżającego samochodu. Spojrzałam na zegarek – środek nocy.
Gdzie on pojechał?! Zadzwoniłam. Niedostępny.
Nie mogłam już zasnąć. Serce ściskało mi się w piersi. Co on ma w głowie? Po co mu to? O 7 rano wrócił, cicho wsunął się do łóżka, jakby nigdy nic.
Scena trzecia: drugi telefon
Prawda wyszła na jaw przypadkiem. Syn niechcący się wygadał: “Widziałem u taty super telefon! Schował go w garażu, nie wiem dlaczego”.
Poszłam sprawdzić. Rzeczywiście, bardzo drogi model.
A ja ledwie kilka tygodni temu prosiłam go o pieniądze na buty. Powiedział, iż “nie ma”…
Usiadłam na zimnym betonie w garażu i zaczęłam płakać. Kiedy skończyła się histeria, przyszło olśnienie: z tym człowiekiem nie będę już nigdy. NIGDY!
Jak go wyrzuciłam? Jak tłumaczył się, jak nachodził mnie telefonami i wizytami, jak się rozwodziliśmy, jak wszyscy mnie namawiali do zmiany decyzji – nie będę pisać. Jego już nie ma w moim życiu.
Dla syna jest, ale dla mnie nie. Wyrzuciłam go jak zniszczony but, którego nie da się naprawić.
Teraz żyjemy we dwójkę z synem.
Śpię spokojnie, serce już mnie nie ściska. Czy chcę jeszcze raz wyjść za mąż? Nie. I to jest kategoryczne NIE.