Gdy moja córka urodziła synka, rozpierała mnie duma. Ta euforia jednak gwałtownie zmieniła się w niepokój miała wymagającą pracę w korporacji i nie mogła wziąć pełnego urlopu macierzyńskiego.
No cóż, nie mogłam zostawić małego Franka samemu sobie, więc z uśmiechem zgodziłam się pomagać. Codziennie o siódmej rano meldowałam się u niej w Warszawie na Mokotowie i zostawałam z maluszkiem aż do wieczora. Kąpałam go, karmiłam kaszką, kołysałam do snu, a prasowanie pieluszek stało się moim nowym hobby. Spacery po parku Saskim? Obowiązkowy punkt programu!
Wszystko szło gładko, aż do pewnego pechowego wtorku.
Zmęczona po długim spacerze, postanowiłam coś przegryźć. Otworzyłam lodówkę, wyjęłam kawałek żółtego sera i jabłko. Nagle usłyszałam lodowaty głos mojej córki, Anny Nowak:
Mamo, nie ruszaj jedzenia. To wszystko kupione za nasze pieniądze.
Zamarłam jak słup soli.
Ależ Aniu, jestem tu całe dnie Mam się głodzić?
Niech mama sobie kupi własne jedzenie i przynosi. To nie jest bar mleczny warknęła i wyszła, trzaskając drzwiami.
W tej chwili dotarło do mnie, iż wychowałam księżniczkę, która nie widzi różnicy między mamą a darmową opiekunką. Postanowiłam dać jej lekcję, o której będzie pamiętać dłużej niż o terminie raty za kredyt.
Ściskając jabłko, pomyślałam: gdzie popełniłam błąd? Przecież dałam jej całe swoje serce, zawsze stałam za nią murem, a teraz? Dostałam w zamian tyle wdzięczności, co kot napłakał.
Następnego dnia nie pojawiłam się jak zwykle. O siódmej rano zadzwoniłam:
Kochanie, będziesz musiała znaleźć inną nianię. Ja już nie przyjdę. Jestem za stara, żeby czuć się jak intruz we własnej rodzinie.
Słyszałam jej zdumienie przez telefon. Krzyczała, iż ją zawiodłam, iż przecież to tylko jedzenie Ale koniec końców nie jestem ani sprzątaczką, ani automatem do opieki nad dziećmi.
Wnuczka kocham nad życie. Ale szacunek to nie jest coś, o co się prosi to coś, co się po prostu należy. Babcia też człowiek!