Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy Krysia, moja jedyna córka, weszła do mieszkania z przyszłym mężem. Była spięta, jej twarz wyrażała rozczarowanie i ukrytą urazę. Wydawało mi się, iż znam każde jej spojrzenie. Ale tamtego wieczoru zobaczyłam w nim coś obcego. Jakby nie moje dziecko stało przede mną, ale obca kobieta, z zimną stanowczością w głosie.
— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Krysia, głos jej drżał, ale nie ze słabości, tylko ze złości. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?
Milczałam. Czułam, jak serce ściska się boleśnie. Jakby coś we mnie pękło. Naprawdę chciałam pomóc… ale nie byłam w stanie.
— Krysiu, córeczko… — wyszeptałam. — Wiesz przecież, jak mi ciężko. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…
Natychmiast wybuchła.
— Nie stać? A gdzie twoje oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać od kiedy byłam mała? W ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?
Krysia i jej narzeczony — Wojtek — zaplanowali wystawne wesele. Restauracja w centrum Warszawy, menu dla stu gości, suknia za pięćdziesiąt tysięcy złotych, żywa muzyka, fotografowie, fotobudki… To miał być wymarzony bal. Ale nie mój. I nie na moje możliwości.
— Krysiu… Pracowałam całe życie dla ciebie. Kiedy zabrakło ojca, miałaś ledwo dziesięć lat. Samotnie cię wychowałam — bez pomocy, bez wsparcia, bez dni wolnych. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.
— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, gdy naprawdę ciebie potrzebuję — powiedziała lodowato. — Dziękuję, mamo. Wszystko zrozumiałam.
Po tej rozmowie już nie zadzwoniła. Pisałam, dzwoniłam — bez odpowiedzi. Odpowiedzią było milczenie. Albo, w najlepszym razie, krótkie, suche wiadomości bez znaków interpunkcyjnych, bez serca.
A potem nadszedł dzień ślubu. Nie zostałam zaproszona. Nikt choćby nie wspomniał. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w mediach społecznościowych. Piękna suknia, złote balony, tłum gości, uśmiechy. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed kubkiem wystygłej herbaty.
Patrzyłam na te fotografie i serce pękało. Nie z zazdrości. Z bólu. Bo ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno zdanie: „Przepraszam, nie mogę”.
Przypominały mi się noce, gdy chorowała. Jak brałam dodatkowe zlecenia, żeby kupić jej nowy plecak. Jak oszczędzałam na kurs angielskiego. Jak odmawiałam sobie leków, ale kupowałam jej bilety do teatru. A teraz — jestem niepotrzebna. Matka, która nie dała rady zapłacić za suknię — przestała być matką.
Wojtek też zniknął. Ani telefonu, ani próby rozmowy. Jakbym była niewygodnym wspomnieniem w ich nowym, idealnym życiu.
Minął rok. przez cały czas jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Krysia z mężem, promieniejąca szczęściem. Chciałabym podejść. Powiedzieć tylko: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo raz już rozdarło mnie na strzępy. Bo nie wiem, czy przeżyłabym to jeszcze raz.
Wiem, iż pieniądze to nie wszystko. Ale dla niej okazały się ważniejsze. I przez cały czas nie znajduję odpowiedzi: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” przez dwadzieścia pięć lat?
Ludzie mówią: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? jeżeli już na zawsze uzna, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili?
Nie wiem, ile mi zostało. Ale jedno wiem na pewno: nigdy nie przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona już nie chce być moją córką. choćby jeżeli ode mnie odeszła.
Ale nocą, leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy miłość matki zawsze jest darem? Czy jednak i ona może zostać zmiażdżona obojętnością?