„Moja córka odwróciła się ode mnie, bo nie opłaciłam jej ślubu”

polregion.pl 18 godzin temu

Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy Kinga, moja jedyna córka, weszła do mieszkania ze swoim przyszłym mężem. Była spięta, jej twarz była maską rozczarowania i jakiejś urazy. Wydawało mi się, iż znam jej spojrzenie na pamięć. Ale tego wieczoru zobaczyłam w nim coś obcego. Jakby przede mną stał nie moje dziecko, ale obca kobieta, z zimną determinacją w głosie.

— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Kinga, a jej głos drżał nie ze słabości, ale ze złości. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?

Milczałam. Czułam, jak serce mi się ściska. Jakby coś w środku pękło. Przecież naprawdę chciałam pomóc… ale nie mogłam.

— Kingo, córeczko… — wykrztusiłam. — Wiesz przecież, jak mi ciężko. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…

Natychmiast wybuchła.

— Nie stać? A gdzie były wszystkie twoje oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać, odkąd byłam mała? W ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?

Kinga i jej narzeczony — Wojtek — zaplanowali huczne wesele. Restauracja w centrum Warszawy, menu na sto osób, suknia za trzydzieści tysięcy złotych, żywa muzyka, fotografowie, strefa dla gości… To było przyjęcie z marzeń. Ale nie moich. I nie na moją kieszeń.

— Kingo… Pracowałam całe życie dla ciebie. Gdy odszedł twój ojciec, miałaś dopiero dziesięć lat. Samotnie cię wychowałam — bez pomocy, bez wsparcia, bez dnia wolnego. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.

— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, gdy naprawdę cię potrzebuję — powiedziała zimno. — Dziękuję, mamo. Wszystko zrozumiałam.

Po tej rozmowie już do mnie nie zadzwoniła. Pisałam, dzwoniłam — bez odpowiedzi. Odpowiedzią było milczenie. Albo, w najlepszym razie, krótkie, suche wiadomości bez znaków przestankowych, bez duszy.

A potem nadszedł dzień ślubu. Nie zostałam zaproszona. Nikt po mnie nie przyszedł. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w social mediach. Piękna suknia, złote balony, tłum gości, śmiech. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed kubkiem zimnej herbaty.

Patrzyłam na te zdjęcia, a serce mi pękało. Nie z zazdrości. Z bólu. Bo ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno zdanie: „Przepraszam, nie mogę”.

Przypominały mi się nieprzespane noce, gdy chorowała. Jak brałam dodatkowe zmiany, żeby kupić jej nowy plecak. Jak oszczędzałam na jej kurs angielskiego. Jak odmawiałam sobie leków, ale kupowałam bilety do teatru. A teraz — jestem niepotrzebna. Matka, która nie dała rady opłacić sukni, przestała być matką.

Wojtek też zniknął. Ani telefonu, ani próby rozmowy. Jakbym była niewygodnym śladem w ich nowym, idealnym życiu.

Minął rok. przez cały czas jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Kinga z mężem, promieniejąca szczęściem. I chce mi się podejść. Po prostu powiedzieć: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo raz już rozbiło mnie na kawałki. Bo nie wiem, czy przetrzymam to jeszcze raz.

Wiem, iż pieniądze to nie wszystko. Ale dla niej okazały się najważniejsze. I wciąż nie znajduję odpowiedzi: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” z ostatnich dwudziestu pięciu lat?

Często słyszę: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? A jeżeli na zawsze będzie uważać, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili życia?

Nie wiem, ile mi jeszcze zostało. Ale wiem jedno: nigdy nie przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona już nie chce być moją córką. choćby jeżeli się odwróciła.

Ale w nocnej ciszy, leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy miłość matki to zawsze dar? Czy jednak i ją można zmiażdżyć obojętnością?

Idź do oryginalnego materiału