Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy weszła do mieszkania Kinga, moja jedyna córka, razem z przyszłym mężem. Była spięta, na jej twarzy malowało się rozczarowanie i jakaś ukryta uraza. Myślałam, iż znam jej spojrzenie na pamięć. Ale tamtego wieczoru ujrzałam w nim coś obcego. Jakby przede mną stała nie moja córka, a obca kobieta, z zimną determinacją w głosie.
— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Kinga, głos drżał, ale nie ze wzruszenia, tylko z gniewu. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?
Milczałam. Czułam, jak ściska mi się serce. Jakby coś w nim pękło. Naprawdę chciałam pomóc… ale nie byłam w stanie.
— Kinga, córeczko… — wykrztusiłam. — Wiesz, jak ciężko mi się wiedzie. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…
Natychmiast wybuchła.
— Nie stać? A gdzie są te wszystkie oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać od kiedy byłam mała? W ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?
Kinga i jej narzeczony — Bartosz — planowali huczne wesele. Restauracja w centrum Warszawy, menu dla stu gości, suknia za dziesięć tysięcy złotych, kapela, fotografowie, fotobudki… To było święto z jej snów. Ale nie z moich. I nie na moje możliwości.
— Kinga… Całe życie pracowałam dla ciebie. Kiedy odszedł twój ojciec, miałaś zaledwie dziesięć lat. Samotnie cię wychowałam — bez pomocy, bez wsparcia, bez urlopów. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.
— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, kiedy naprawdę cię potrzebuję — powiedziała lodowato. — Dziękuję, mamo. Wszystko zrozumiałam.
Po tej rozmowie już nie zadzwoniła. Pisałam, dzwoniłam — cisza. Odpowiedzią było milczenie. Albo, w najlepszym razie, krótkie, bezduszne wiadomości bez znaków interpunkcyjnych.
A potem nadszedł dzień ślubu. Nie zostałam zaproszona. Nikomu nie przyszło to do głowy. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w social mediach. Piękna suknia, złote balony, tłum gości, uśmiechy. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed kubkiem zimnej herbaty.
Patrzyłam na te fotografie i serce pękało. Nie z zazdrości. Z bólu. Z tego, iż ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno słowo: „Przepraszam, nie mogę”.
Przypominały mi się noce, gdy chorowała. Jak brałam dodatkowe zmiany, żeby kupić jej nowy plecak. Jak oszczędzałam na jej kurs angielskiego. Jak rezygnowałam z lekarstw, ale kupowałam bilety do teatru. A teraz — jestem niepotrzebna. Matka, która nie kupiła sukni — przestała być matką.
Bartosz też zniknął. Ani telefonu, ani próby rozmowy. Jakbym była plamą na ich nowym, idealnym życiu.
Minął rok. Wciąż jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Kinga z mężem, promieniejąca. Chciałabym podejść. Po prostu powiedzieć: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo raz już rozsadziło mi serce. Bo nie wiem, czy przeżyłabym to jeszcze raz.
Wiem, iż pieniądze to nie wszystko. Ale dla niej okazały się ważniejsze. I wciąż nie znajduję odpowiedzi: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” przez dwadzieścia pięć lat?
Ludzie mówią: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? jeżeli na zawsze uzna, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili?
Nie wiem, ile mi zostało. Ale wiem jedno: nigdy przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona już nie chce być moją córką. choćby jeżeli się odwróciła.
Ale nocą, leżąc w łóżku i wpatrzona w sufit, coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy miłość matki zawsze jest darem? Czy jednak i ją można zmiażdżyć obojętnością?