Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy Klaudia, moja jedyna córka, weszła do mieszkania z przyszłym mężem. Była spięta, na twarzy malowało się rozczarowanie i jakaś dziwna uraza. Myślałam, iż znam jej spojrzenie na wylot, ale tamtego wieczoru zobaczyłam w nim coś obcego. Jakby przede mną stała nie moja córka, a obca kobieta z lodowatą determinacją w głosie.
— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Klaudia, głos drżał, ale nie ze wzruszenia, tylko ze złości. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?
Milczałam. Czułam, jak coś się we mnie urywa. Naprawdę chciałam pomóc… ale nie mogłam.
— Klaudziu, córeczko… — wykrztusiłam. — Wiesz, jak mi ciężko. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…
Natychmiast się zapaliła.
— Nie stać? A gdzie były wszystkie twoje oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać od kiedy byłam mała? W ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?
Klaudia i jej narzeczony — Bartek — zaplanowali huczne wesele. Restauracja w centrum Warszawy, menu dla stu osób, suknia za dziesięć tysięcy złotych, muzyka na żywo, filmowiec, fotobudka… To był ślub jej marzeń. Ale nie mój. I nie na moją kieszeń.
— Klaudziu… Pracowałam całe życie dla ciebie. Gdy odszedł ojciec, miałaś ledwo dziesięć lat. Wyciągnęłam cię sama — bez pomocy, bez wsparcia, bez wolnych dni. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.
— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, kiedy naprawdę cię potrzebuję — powiedziała zimno. — Dziękuję, mamo. Wszystko zrozumiałam.
Po tej rozmowie już nie zadzwoniła. Pisałam, dzwoniłam — cisza. Odpowiedzią było milczenie. Albo krótkie, suche wiadomości bez znaków interpunkcyjnych, bez duszy.
Potem nadszedł dzień ślubu. Nie dostałam zaproszenia. Nikt się nie odezwał. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w internecie. Piękna suknia, złote balony, tłum gości, śmiechy. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed kubkiem zimnej herbaty.
Patrzyłam na zdjęcia i serce pękało. Nie z zazdrości. Z bólu. Bo ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno zdanie: „Przepraszam, nie mogę”.
Przypominały mi się noce, gdy chorowała. Jak dorabiałam, żeby kupić jej nowy plecak. Jak zbierałam na jej kurs angielskiego. Jak odmawiałam sobie leków, a kupowałam jej bilety do teatru. A teraz — jestem niepotrzebna. Matka, która nie dała rady zapłacić za suknię, przestała być matką.
Bartek też zniknął. Ani telefonu, ani próby rozmowy. Jakbym była niewygodną plamą w ich nowym, błyszczącym życiu.
Minął rok. Wciąż jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Klaudia z mężem, promienieje. Chciałabym podejść, powiedzieć: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo raz już rozcięło mnie na pół. Bo nie jestem pewna, czy zniosę to jeszcze raz.
Wiem, iż pieniądze to nie wszystko. Ale dla niej okazały się najważniejsze. I wciąż nie rozumiem: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” przez dwadzieścia pięć lat?
Ludzie mówią: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? Co jeżeli na zawsze uzna, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili?
Nie wiem, ile mi zostało. Ale wiem jedno: nigdy nie przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona nie chce już być moją córką. choćby jeżeli się odwróciła.
Ale w nocnej ciszy, leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy miłość matki to zawsze dar? Czy jednak można ją zmiażdżyć obojętnością?