„Moja córka odwróciła się ode mnie… bo nie mogłam sfinansować jej ślubu”

polregion.pl 21 godzin temu

Stałam w salonie, przyciskając dłonie do piersi, gdy Kinga, moja jedyna córka, weszła do mieszkania z przyszłym mężem. Była spięta, jej twarz nosiła maskę rozczarowania i jakiejś urazy. Wydawało mi się, iż znam każde jej spojrzenie na pamięć. Ale tamtego wieczoru ujrzałam w nim coś obcego. Jakby przede mną stała nie moje dziecko, a obca kobieta z chłodną determinacją w głosie.

— Mamo, musisz to zrozumieć — zaczęła Kinga, a jej głos drżał nie ze słabości, ale ze złości. — To najważniejszy dzień w moim życiu. Jak możesz mi odmówić?

Milczałam. Czułam, jak ściska mi się serce, jakby coś w piersi pękło. Przecież naprawdę chciałam pomóc… ale nie mogłam.

— Kingo, córeczko… — wykrztusiłam. — Wiesz przecież, jak mi trudno. Ledwo wiążę koniec z końcem. Moja emerytura to grosze. Nie stać mnie na to wszystko…

Natychmiast się zapaliła.

— Nie stać? A gdzie są wszystkie twoje oszczędności? Gdzie pieniądze, które miałaś odkładać od kiedy byłam mała? Czy ty w ogóle myślałaś kiedyś o przyszłości?

Kinga i jej narzeczony — Kamil — zaplanowali huczne wesele. Restauracja w centrum Warszawy, menu dla stu osób, suknia za pięćdziesiąt tysięcy złotych, żywa muzyka, filmowcy, fotobudki… To było przyjęcie z marzeń. Ale nie moich. I nie na moje możliwości.

— Kingo… Pracowałam całe życie dla ciebie. Gdy odszedł twój ojciec, miałaś zaledwie dziesięć lat. Wychowałam cię sama — bez pomocy, bez wsparcia, bez wolnych dni. Dla ciebie zrezygnowałam ze wszystkiego, choćby z siebie.

— A teraz rezygnujesz ze mnie. Właśnie teraz, gdy naprawdę ciebie potrzebuję — powiedziała zimno. — Dziękuję, mamo. Wszystko zrozumiałam.

Po tej rozmowie już nie zadzwoniła. Pisałam, dzwoniłam — bez odpowiedzi. Odpowiedzią było milczenie. Albo, w najlepszym razie, krótkie, suche wiadomości bez kropek i bez duszy.

A potem nadszedł dzień ślubu. Nie zostałam zaproszona. Nikt mnie nie wezwał. Dowiedziałam się od sąsiadki, która pokazała mi zdjęcia w sieci. Piękna suknia, złote balony, mnóstwo gości, śmiech. A ja… siedziałam w domu. Sama. W starym szlafroku, przed filiżanką zimnej herbaty.

Patrzyłam na te fotografie, a serce bolało. Nie z zazdrości. Z rozpaczy. Z tego, iż ja, która oddałam jej całe życie, zostałam wymazana. Za jedno słowo: „Przepraszam, nie mogę”.

Przypominały mi się nieprzespane noce, gdy była chora. Jak brałam dodatkowe zmiany, żeby kupić jej nowy plecak. Jak oszczędzałam na jej kursy angielskiego. Jak odmawiałam sobie leków, ale kupowałam bilety do teatru. A teraz — jestem niepotrzebna. Matka, która nie dała rady zapłacić za suknię — przestała być matką.

Kamil też zniknął. Ani telefonu, ani próby rozmowy. Jakbym była niewygodnym drobiazgiem w ich nowym, błyszczącym życiu.

Minął rok. Wciąż jestem sama. Czasem widuję ich w mieście — Kinga z mężem, promienieje. I chce się podejść. Po prostu powiedzieć: „Kocham cię. Jestem tu. Zawsze”. Ale boję się jej spojrzenia. Bo raz już przebiło mnie aż do łez. Bo nie wiem, czy zniosłabym to ponownie.

Wiem, iż pieniądze to nie wszystko. Ale dla niej okazały się ważniejsze. I wciąż nie potrafię znaleźć odpowiedzi: dlaczego jedno „nie” przekreśliło wszystkie moje „tak” przez dwadzieścia pięć lat?

Ludzie mówią: „Jeszcze się opamięta”. A jeżeli nie? jeżeli już na zawsze uzna, iż zawiodłam ją w najważniejszej chwili?

Nie wiem, ile mi jeszcze zostało. Ale wiem jedno: nigdy nie przestanę jej kochać. choćby jeżeli ona już nie chce być moją córką. choćby jeżeli odwróciła się plecami.

Lecz nocą, leżąc w łóżku i wpatrując się w sufit, coraz częściej zadaję sobie pytanie: czy miłość matki zawsze jest darem? Czy jednak czasem można ją zmiażdżyć obojętnością?

Idź do oryginalnego materiału