Zawsze wierzyłam, iż wychowałam dobrego człowieka.
Krzysztof był moim jedynym synem. Od dzieciństwa starałam się dać mu wszystko: dobre wykształcenie, wygodne życie, wsparcie we wszelkich jego działaniach. Po śmierci jego ojca zostaliśmy tylko we dwoje, i zrobiłam wszystko, aby niczego mu nie brakowało.
Dorósł, zbudował karierę, założył rodzinę. Ale prawie nie miał dla mnie czasu.
— Mamo, mam pracę, dzieci, obowiązki… Oddzwonię później.
To „później” mogło trwać tygodniami.
Ale nie obrażałam się. Czyż nie po to go wychowywałam? Żeby żył szczęśliwie?
Znaleziony testament
Pewnego dnia przyszedł bez ostrzeżenia.
Wszedł do domu i gwałtownie przeszedł do salonu. Zdziwiłam się — nigdy nie odwiedzał mnie bez powodu.
— Mamo, co to jest? — rzucił przede mną dokument.
Wzięłam go do ręki i od razu zrozumiałam: to mój testament.
— Skąd to masz?
— To nieważne — jego głos był zimny. — Przepisujesz dom nie na mnie?
Ciężko westchnęłam.
— Przepisałam go na Aleksandrę.
Aleksandra to moja siostrzenica. Nie jest moją córką, ale kiedyś była mi bliższa niż własny syn.
Kiedy jej matka zmarła, pomogłam jej stanąć na nogi. W przeciwieństwie do Krzysztofa, zawsze znajdowała dla mnie czas.
Ale on tego nie rozumiał.
— Jesteś poważna? — głos syna drżał. — Czyli nic mi nie zostawiasz?!
Milczałam.
A on nagle gwałtownie westchnął i powiedział:
— Pakuj się.
Nie od razu zrozumiałam.
— Co?
— Nie chcę, żebyś tu mieszkała. Skoro to już nie jest mój dom, to nie masz tu nic do szukania.
Patrzyłam na niego i nie rozpoznawałam chłopca, którego wychowałam.
— Krzysztof… wyrzucasz mnie z mojego własnego domu?
— Sama wybrałaś, kto jest dla ciebie ważniejszy.
Wstał, wyciągnął z kieszeni pieniądze i położył je przede mną.
— Na początek powinno wystarczyć.
Po prostu wyszedł.
Siedziałam długo nieruchomo, łzy płynęły mi po policzkach, nie mogłam uwierzyć, iż to mój syn.
Oczywiście nigdzie nie poszłam. Miałam wrażenie, iż i tak już wszystko straciłam.
Myślałam, iż najgorsze to nie mieć komu zostawić swojego spadku.
Okazało się jednak, iż jeszcze gorsze jest uświadomić sobie, iż wychowało się kogoś zupełnie obcego.