Mój syn oskarżył mnie o rozbicie jego rodziny”: Poprosiłam tylko synową o zmycie naczyń

newsempire24.com 3 dni temu

Miałam zaledwie 22 lata, kiedy mąż zostawił mnie samą z małym synem, Krzysiem. Chłopiec ledwo skończył dwa latka. Mężowi znudziło się dźwiganie ciężaru rodzinnego życia – nie chciał zarabiać i wydawać pieniędzy na nas. Po co utrzymywać rodzinę, skoro można wszystko przeznaczyć na siebie i kochankę? Nieważne, jaki był jako mąż, razem było nam lżej. Ale kiedy odszedł, cały świat spadł mi na głowę.

Krzyś poszedł do przedszkola, a ja znalazłam pracę. Czasem wracałam do domu ledwo żywa ze zmęczenia, ale zawsze panował porządek: obiad gotowy, dziecko nakarmione, ubrania wyprane i wyprasowane. Tak uczyła mnie mama, a moje pokolenie wiedziało, co to obowiązek. Przyznaję, nieco rozpuściłam syna. W wieku 27 lat Krzyś nie potrafił choćby usmażyć ziemniaków. Kiedy jednak ożenił się z Kasią, miałam nadzieję, iż to ona przejmie troskę o niego, a ja wreszcie będę mogła zająć się sobą – hobby, może choćby dodatkową pracą. Krótko mówiąc, żyć spokojnie.

Ale nic z tego. Krzyś oznajmił, iż razem z Kasią wprowadzają się do mojego mieszkania w Krakowie – „na trochę”. Nie byłam zachwycona, ale się zgodziłam. Myślałam, iż Kasia będzie gotować, prać ubrania, a ja jakoś to zniosę. Rzeczywistość okazała się koszmarem.

Kasia okazała się leniuszkiem. Nie sprzątała ze stołu, nie myła naczyń, nie prała ani swoich ubrań, ani Krzysiowych, choćby odkurzaczem nie raczyła się zająć. Nic nie robiła! Przez trzy miesiące obsługiwałam trzy osoby. Czy tego właśnie pragnęłam na stare lata?

Podczas gdy Krzyś postanowił, iż będzie jedynym żywicielem rodziny, Kasia nie pracowała. Od rana do wieczora, zanim mąż wrócił z roboty, albo gadała z koleżankami, albo wgapiała się w telefon. Ja ciągle pracowałam. Wracałam do domu – a tam chaos: ubrania porozrzucane, lodówka pusta, obiadu ani śladu. Musiałam biec do sklepu, robić zakupy, gotować kolację, a potem zmywać stos brudnych naczyń. Kasia choćby nie myślała poczuć się winna.

Pewnego dnia, gdy zmywałam, przyniosła mi talerz, który od kilku dni stał w ich pokoju. Walały się na nim spleśniałe resztki i jakieś muszki. Zacięłam zęby, ale się powstrzymałam. Kiedy jednak następnym razem znów przytaszczyła taki sam talerz, nie wytrzymałam.

„Kasia, jeżeli masz choć odrobinę sumienia, mogłabyś chociaż raz pozmywać” – powiedziałam, starając się mówić spokojnie.

Myślicie, iż przeprosiła? Skąd! Następnego dnia się wyprowadzili – wynajęli mieszkanie. A Krzyś oświadczył, iż próbuję zniszczyć jego rodzinę. W jaki sposób? Tym, iż poprosiłam jego żonę o pozmywanie?

Dzięki Bogu, w moim domu znów jest porządek i cisza. Zajmuję się tylko sobą, i to prawdziwa ulga. Ale nie rozumiem jednego: co jest z tą dzisiejszą młodzieżą? Nie potrafią nic – ani sprzątać, ani brać odpowiedzialności. Mój syn, którego wychowałam z taką miłością, obwinia mnie za swoje problemy. A ja chciałam tylko, żeby jego żona zachowywała się jak dorosły człowiek.

Teraz żyję dla siebie. Ale w sercu została gorycz: czy gdzieś popełniłam błąd, wychowując Krzysia? A może to po prostu takie czasy, kiedy ludzie zapomnieli, co znaczy troska o innych?

Idź do oryginalnego materiału