Mój syn i jego żona postanowili sprzedać dom, który im podarowałam, łamiąc mi serce.

twojacena.pl 13 godzin temu

Mój syn i jego żona postanowili sprzedać letniskowy dom, który im podarowałam, łamiąc mi serce.

Gdy mój syn Krzysztof oznajmił, iż zamierza się ożenić, moje serce napełniło się radością. Trzy lata wcześniej owdowiałam, a samotność spadła na mnie jak kamień. Mieszkając w małym miasteczku na Podlasiu, marzyłam, by zaprzyjaźnić się z synową, pomagać w wychowaniu wnuków, znów poczuć ciepło rodziny. ale wszystko potoczyło się inaczej niż się spodziewałam, a ich decyzja o sprzedaży podarowanej przeze mnie działki stała się gwoździem do trumny moich nadziei.

Z synową, Bogusią, od początku nie układało się najlepiej. Starałam się nie wtrącać w życie Krzysztofa i Bogusi, choć wiele w jej zachowaniu mnie drażniło. Ich mieszkanie tonęło w kurzu – Bogusia rzadko brała się za porządki. Milczałam, bojąc się kłótni, ale w głębi duszy martwiłam się o syna. Jeszcze bardziej przygnębiało mnie to, iż prawie nie gotowała. Krzysztof jadał mrożonki lub drogie obiady w restauracjach. Widziałam, jak mój syn ciągnie dom na swojej pensji, podczas gdy Bogusia wydaje swoje skromne zarobki na salony urody i nowe ubrania. ale trzymałam język za zębami, by nie wywołać waśni.

Aby wesprzeć syna, zaczęłam zapraszać go do siebie po pracy. Gotowałam domowe jedzenie – żurek, pierogi, schabowego – mając nadzieję, iż poczuje ciepło rodzinnego domu. Pewnego razu, przed urodzinami Bogusi, zaproponowałam pomoc w przygotowaniu posiłku. „Nie trzeba” – odparła szorstko. „Zamówimy kolację w restauracji. Nie chcę stać przy garach i wyglądać na swoim święcie jak zmokła kura.” Jej słowa zabolały. „Za moich czasów wszystko robiło się samemu” – odrzekłam. „A restauracje to taki wydatek!” Bogusia uniosła głos: „Niech pani nie liczy naszych pieniędzy! Sami zarabiamy i sami decydujemy!” Zamilkłam, ale jej wyniosłość zraniła mnie głęboko.

Minęło parę lat. Bogusia urodziła dwoje dzieci – moich ukochanych wnuków, Zosię i Jacka. Jednak ich wychowanie wprawiało mnie w przerażenie. Dzieci były rozpieszczone, niczego im nie odmawiano. Zasypiały po północy, wpatrzone w telefony i tablety, nie znając pojęcia dyscypliny. Bałam się cokolwiek powiedzieć – nie chciałam odstraszyć syna i synowej. Milczenie stało się moją zbroją, ale też pustoszyło moją duszę.

Aż wreszcie Krzysztof zaskoczył mnie wieścią, od której wciąż nie mogę dojść do siebie. Postanowili z Bogusią sprzedać letniskowy dom, który im podarowałam rok temu. Ten domek, ukryty wśród sosen i brzóz nad rzeką, był sercem naszej rodziny. Mój śp. mąż, Stanisław, uwielbiał to miejsce. Spędzaliśmy tam każde lato, uprawialiśmy warzywa, pielęgnowaliśmy sad z jabłoniami i śliwami. Po jego śmierci jeszcze przez kilka lat tam jeździłam, ale sił na pracę w ogrodzie już mi brakowało. Z ciężkim sercem podarowałam domek Krzysztofowi, wierząc, iż będzie tam wypoczywał z rodziną, iż dzieci będą oddychać świeżym powietrzem, kąpać się w czystej wodzie.

Lecz Bogusi domek nie przypadł do gustu. „Kibel na podwórku, wodę ze studni nosić – to nie odpoczynek” – oznajmiła. „Lepiej pojedziemy nad morze!” Krzysztof przytaknął żonie: „Mamo, co tam za odpoczynek? Nam to niepotrzebne. Sprzedamy i polecimy do Grecji.” Zatkało mnie z żalu. „A co z pamięcią o ojcu?” – wybuchnęłam. „Myślałam, iż będziecie tam razem!” ale syn tylko wzruszył ramionami: „Nie chcemy tam jeździć. To nie dla nas.”

Serce mi się krajało. Ten domek – to nie tylko ziemia, to wspomnienia naszych szczęśliwych dni, śmiechu męża, jego marzeń, by dzieci i wnuki pokochały to miejsce tak jak on. A teraz sprzedadzą go jak niepotrzebny grat, dla kilku dni na zagranicznym wybrzeżu. Czuję się zdradzona – nie tylko przez syna, ale też przez własną naiwność. Latami milczałam, by zachować spokój w rodzinie, ale teraz wiem: moje milczenie pozwoliło im zapomnieć, co naprawdę ważne. I ten ból, zdaje się, nigdy nie przeminie.

Idź do oryginalnego materiału