Dawno już temu, kiedy wreszcie przeszłam na zasłużoną emeryturę, mój syn, Stanisław Kowalski, i jego żona, Jadwiga Nowak, podarowali mi mieszkanie w Warszawie. Pamiętam, jak tego dnia stanęli przy drzwiach z kluczami w ręku i prowadzą mnie do notariusza. Byłam tak podniecona, iż nie mogłam wykrztusić słowa, więc szepnęłam jedynie:
Po co te tak kosztowne podarunki? Nie potrzebuję ich!
To nasz sposób na zapewnienie ci godnej emerytury, byś mogła przyjąć lokatorów odpowiedział wtedy Stanisław.
Wtedy jeszcze nie dotarło się do mnie, iż dopiero co odszedłam z pracy w Gdańsku z zasłużonym odprawieniem. Mój syn i synowa już podjęli decyzje, o których nie miałam pojęcia. Zaczęłam odmawiać, a oni upomniały mnie, bym nie stawiała oporu.
Z Jadwigą nasze relacje nie zawsze były gładkie: najpierw spokojne, potem nagle, bez zapowiedzi, wybuchała burza. Czułam się wraz z nią jej sprawczynią, a ona razem ze mną. Przez długie lata staraliśmy się do siebie dostosować, uczyć się nie kłócić i nie walczyć. Dzięki Bogu od kilku lat żyjemy w spokoju.
Kiedy moja siostraszwagierka, Helena Kowalska, usłyszała o darze, od razu zadzwoniła, gratulując i chwaląc się: Wychowałam dobrą córkę, skoro nie sprzeciwiła się takiemu prezentowi dla babci!. Dodała, iż sama nie przyjęłaby takiego podarunku i zrezygnowałaby z niego na rzecz swojego wnuka.
W połowie nocy rozważałam, czy zdołam samodzielnie utrzymać się z jednej emerytury, bo nie potrzebowałam wiele. Rankiem przywołałam wnuka, Michała, i delikatnie spytałam, czy nie miałby nic przeciwko, gdybym mu zapewniła mieszkanie. Michał miał już prawie szesnaście lat, szykował się do studiów, miał dziewczynę, której nie mógł zabrać do rodziców.
Babciu, nie martw się! Sam będę zarabiał na swoje utrzymanie zapewnił mnie.
Wszyscy odmówili przyjęcia lokum. Proponowałam je Jadwidze, Michałowi, a choćby samemu Stanisławowi.
Przypomniałam sobie historię mojej starszej siostry Zofii, której mąż, Zygmunt, stracił dom i został zmuszony do zamieszkania w kamienicy komunalnej. Trzymał się tamtego pokoju, jakby był jedynym ratunkiem wśród burzy.
Nasz wujek od piętnastu lat nie żyje, a jego spadkobiercy wciąż spierają się o podział majątku, nie mogąc dojść do porozumienia.
Kiedyś w telewizji widziałam program, w którym opowiadano o rodzicach, którzy zapisali swój dom synowi, a ten wyeksmitował ich i sprzedał nieruchomość, pozostawiając staruszków na ulicy.
Płakałam nie wiem, czy ze wzruszenia, wdzięczności, czy z dumy z moich dzieci. Po wizycie w urzędzie emerytalnym dowiedziałam się, iż moja emerytura wynosi dwie tysiące złotych, a syn wynajął moje mieszkanie za trzy tysiące złotych miesięcznie. Wtedy w pełni doceniłam ich prezent: był naprawdę królewski.












