Mój starszy syn nie jest biologiczny, ale wciąż jestem jego matką.

newsempire24.com 6 dni temu

Mój najstarszy syn nie jest ze mną spokrewniony, ale i tak uważam się za jego matkę.

W małym miasteczku, gdzie wszyscy się znają, życie toczy się swoim spokojnym rytmem. Pracy tu niewiele, większość mieszkańców radzi sobie dzięki własnym gospodarstwom — jedni uprawiają warzywa, inni łowią ryby albo polują.

Nasza rodzina nie była wyjątkiem. Prawdę mówiąc, te pół hektara ogrodu i dwadzieścia arów sadu, gdy się o nie dbało, nie tylko nas wykarmiły, ale i pozwalały zarobić parę groszy. Mój mąż uwielbiał wędkowanie, a ja zajmowałam się zwierzętami i domem. Od małego uczyliśmy dzieci pracowitości — każdy miał swoje obowiązki: jeden karmił kury, drugi plewił grządki.

Niedaleko mieszkała kobieta o imieniu Bożena. Jej płodność zdumiewała całe miasteczko — dzieci miała ponad dziesięcioro. Ale ani Bożena, ani jej mąż Krzysztof nie przykładali się do ich utrzymania. Ich ziemia leżała odłogiem, a gdy sąsiedzi brali ją w dzierżawę, gwałtownie rezygnowali z powodu wygórowanych wymagań.

Głównym zajęciem Bożeny i Krzysztofa było żebranie. Sąsiedzi z litości pomagali: jeden dał wiadro ziemniaków, inny jajka, mięso czy owoce. Dzieci Bożeny często przychodziły do nas, oferując pomoc w zamian za jedzenie. choćby ja czasem z tego korzystałam.

Najbardziej zapamiętałam jej najstarszego syna, Bartosza. Zawsze sumiennie wykonywał powierzone mu zadania i nigdy nie odchodził głodny.

Pewnego dnia Krzysztof przesadził z alkoholem i odszedł, zostawiając Bożenę z gromadką dzieci. Ona sama zdawała się zupełnie stracić nimi zainteresowanie. W końcu wójt wezwał opiekę społeczną i dzieci trafiły do domów.

Bartosza też zabrali. Przywiązaliśmy się do tego chłopca i jego brak bardzo nas dotknął. Dowiedziałam się, w którym domu jest, i zaczęłam go odwiedzać parę razy w miesiącu. Po wielu rozmowach z mężem postanowiliśmy wziąć go pod opiekę i zabrać do nas.

Bartosz nas znał, my jego, a z naszymi dziećmi dogadywał się świetnie. Więc jego pojawienie się w rodzinie przeszło bez większych problemów. Stał się naszym prawdziwym pomocnikiem we wszystkim. Był starszy od reszty, ale nigdy tego nie podkreślał — zawsze wspierał młodszych.

Minęły lata, dzieci dorosły, skończyły szkoły, jedne technikum, inne studia, założyły własne rodziny i rozjechały się po Polsce. Bartosz też wyjechał po ukończeniu technikum.

Dziś ma już ponad pięćdziesiątkę. Ma wspaniałą rodzinę, dwoje dzieci, które uważamy za nasze wnuki. Od Bartosza zawsze bije ciepło i wdzięczność za to, iż go przygarnęliśmy. Jestem tak szczęśliwa, iż kiedyś podjęliśmy tę decyzję.

Idź do oryginalnego materiału