Mój rozwód był wybawieniem

twojacena.pl 1 dzień temu

Ola stała przy oknie w kuchni, trzymając kubek ostudzonej herbaty i patrząc, jak dzieci bawią się na podwórku. Wczoraj podpisała ostatnie dokumenty rozwodowe, a dziś, dziwnym trafem, czuła się lżej niż przez ostatnie lata. Ciekawe, przecież powinno być odwrotnie.

„Mamo, a gdzie tata?” – zapytała dziesięcioletnia Zosia, wchodząc do kuchni w szkolnym mundurku.
„Tata mieszka teraz osobno, pamiętasz, rozmawiałyśmy” – cicho odpowiedziała Ola, głaszcząc córkę po głowie. – „Jutro zabierze cię na weekend.”
„A dlaczego nie możecie się po prostu pogodzić? Asia Kowalska mówi, iż jej rodzice też się kłócili, a potem kupili nowy samochód i przestali.”
Ola uśmiechnęła się smutno. Gdyby to było takie proste. Gdyby chodziło tylko o kłótnie.
„Chodź jeść śniadanie, spóźnisz się do szkoły.”
Zosia posłusznie usiadła przy stole, ale dalej o czymś myślała, mieszając łyżką kaszę.
„Mamo, a ty się nie smucisz?”
„Troszeczkę się smucę. Ale wiesz co? Czasami ludzie się rozstają nie dlatego, iż przestają kochać, ale dlatego iż razem im jest źle. A osobno mogą być szczęśliwi.”
Córeczka kiwnęła głową, choć Ola wiedziała, iż w wieku dziesięciu lat nie da się tego w pełni zrozumieć. Sama też nie od razu to pojęła.

Zaczęło się nie wczoraj i nie rok temu. Pewnie wtedy, gdy Krzysztof przychodził do domu coraz później, a ona coraz częściej znajdowała w jego kieszeniach paragony z knajp, w których nigdy nie była. Ale wtedy Ola myślała, iż to spotkania służbowe. Krzysztof pracował jako kierownik w projektowym biurze architektonicznym, spotkania rzeczywiście się zdarzały.
„Znowu będziesz późno?” – pytała, gdy on śpiesząc się na śniadanie, wpatrywał się w telefon.
„Ta. Projekt oddajemy, istny szał. Nie czekaj na mnie.”
„Może w weekend gdzieś pojedziemy? Zosia prosiła do twojej mamy na działkę.”
„W weekend też pracuję. Przepraszam, Olu, ale teraz taki czas. Odpoczniemy później.”
Później nigdy nie nadchodziło. Ola przywykła sama jeść kolacje, sama kłaść Zosię spać, sama oglądać telewizję. Czasem czuła się jak wdowa, a nie mężatka.

Koleżanki współczuły.
„Faceci teraz wszyscy tacy” – mówiła Ewa, kiedy spotykały się na kawie. – „Praca, praca. Ale przynajmniej zarabia.”
„Zarabia to zarabia” – przytakiwała Ola – „tylko co z tego? Żyjemy jak sublokatorzy w starej kamienicy.”
„A nie myślałaś, iż on może kogoś mieć?” – delikatnie spytała Ania.
„Myślałam. Ale jak się dowiedzieć? Zapytać wprost nie umiem, a grzebać w jego rzeczach nie chce mi się. Zresztą, skąd by miał czas na romans, skoro ciągle jest w pracy?”
Ania wymownie milczała.
W domu Ola przez cały czas czekała. Że Krzysztof wróci do niej, iż znowu będą rozmawiać jak kiedyś, iż znów będzie się interesował jej sprawami, szkolnymi osiągnięciami Zosi, ich wspólnymi planami. Ale Krzysztof jakby żył w innym świecie.
„Jak w pracy?” – pytała Ola, gdy w końcu wracał.
„Spoko” – odpowiadał, nie odrywając wzroku od telefonu.
„A Zosia dziś miała akademię. Tak ładnie recytowała wierszyk.”
„Ta.”
„Krzysztof, słyszysz mnie?”
„Słyszę, słyszę. Brawo nasza Zosia.”
Ale po jego minie było widać, iż nie słyszał nic poza dźwiękami z telefonu.

Stopniowo Ola przestała mu opowiadać o swoim dniu. Po co, skoro i tak nie słucha? Zaczęła pracę na pełen etat zamiast częściowego, zapisała się na kurs włoskiego, spotykała z koleżankami. Życie powoli się układało, tylko było jakos niepełne, jakby czegoś ważnego brakowało.
„Mamo, a dlaczego tata nie idzie ze mną na lodowisko?” – zapytała kiedyś Zosia.
„Tata jest zajęty, słoneczko.”
„A wcześniej chodził.”
„Wcześniej nie był taki zajęty.”
„A kiedy przestanie być zajęty?”
Ola nie wiedziała, co odpowiedzieć. Kiedy? Nigdy?

Tamtego wieczoru postanowiła porozmawiać. Poczekała, aż Zosia zaśnie, przygotowała kolację, nakryła do stołu. Krzysztof przyszedł o wpół do jedenastej.
„Usiądź, zjedz” – powiedziała. – „Musimy pogadać.”
„O czym?” – Krzysztof zmęczony opadł na krzesło, ale telefonu nie schował.
„Schowaj telefon. Proszę.”
Niechętnie położył go ekranem w dół.
„Krzysztof, co się z nami dzieje? My nie żyjemy, my tylko egzystujemy. Ty przychodzisz, jesz, śpisz i wychodzisz. Nie rozmawiamy, nigdzie nie chodzimy, choćby z córką prawie nie spędzasz czasu.”
„Ol, ja pracuję. Muszę utrzymywać rodzinę.”
„A rodziny już nie ma!
I wiecie co? Czasem właśnie na rozstaniu buduje się nowe, prawdziwe szczęście, a pustkę wypełnia ktoś, kto naprawdę słucha i cieszy się wspólnymi dniami.
Przytulona teraz do Sergiusza, patrząc jak Kasia śpi już w swoim pokoju, Magda wiedziała, iż to właśnie wolność od kłamstwa i chłodu była najlepszym prezentem, jaki mogła sobie podarować.
Serce zamiast łez wypełniała teraz ciepła wdzięczność za to, iż miała odwagę zamknąć drzwi, które już dawno były tylko udawaną fasadą.
No i co? Czasem właśnie trzeba puścić coś, co trzymało cię w miejscu pełnym ciszy, żeby znaleźć coś, gdzie słychać śmiech, rozmowy, a choćby te drobne sprzeczki, które jednak zawsze kończą się bliskością.
Minione cierpienie stało się cichym nauczycielem, nie wrogiem, przypominając tylko, by nigdy nie rezygnować z pragnienia autentycznego ciepła i bycia kochaną naprawdę.
I to jest najważniejsze – żyć bez masek, bez udawania, kochając i będąc kochanym bez zastrzeżeń.
No bo prawdziwe szczęście albo jest pełne, albo wcale go nie ma – półśrodki zostawiamy tym, którzy nie mają odwagi szukać więcej.
A gdy o świcie Magdę budził teraz czyjś czuły szept i zapach świeżej kawy, uśmiechała się do dnia, wiedząc, iż jej „potem” wreszcie nadeszło, pełne i autentyczne.
I wiecie? Czasem po prostu trzeba odpuścić, żeby dostać coś znacznie lepszego.

Idź do oryginalnego materiału