Mój mąż przyprowadził do domu drugą żonę zgodziłam się, ale mój jeden warunek zostawił go z niczym
Byłam mężatką z Dariuszem od dziesięciu lat, gdy moje życie przybrało nieoczekiwany obrót.
Kiedy go poślubiłam, był ambitnym człowiekiem z wielkimi marzeniami. Stałam u jego boku przez wszystkie noce spędzone w biurze i finansowe trudności. Razem zbudowaliśmy jego mały biznes importowy w prężną firmę.
Ale sukces go zmienił.
Gdzieś po drodze Dariusz zamienił pokorę na arogancję. Przestał widzieć we mnie partnerkę, a zaczął traktować jak mebel zawsze obecny, zawsze niezawodny, nigdy niepotrzebujący uwagi.
Zauważyłam tę zmianę w drobiazgach: gdy przerywał mi podczas kolacji, gdy machnął ręką, gdy wyrażałam zdanie, gdy przedstawiał mnie jako moją żonę, Katarzynę, choćby na mnie nie patrząc.
Mimo to zostałam. Nie dlatego, iż nie mogłam odejść, ale dlatego, iż wierzyłam, iż małżeństwo to przetrwanie burz razem. Myślałam, iż mężczyzna, w którym się zakochałam, wciąż drzemie w tym, który teraz spędzał więcej czasu w zebraniach niż w naszym salonie.
Dzień, w którym ją przyprowadził
Był wtorkowy wieczór. Wyjmowałam właśnie pieczonego kurczaka z piekarnika, gdy usłyszałam otwierające się drzwi. Głos Dariusza rozbrzmiewał w przedpokoju ale było w nim coś nowego, dziwna mieszanka formalności i podekscytowania.
Wtedy usłyszałam inny głos. Kobiecy.
Gdy weszli do kuchni, zamarłam.
Dariusz stał w swoim dopasowanym garniturze, jedną rękę trzymając w kieszeni, drugą lekko opierając na ramieniu młodej kobiety, która nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia cztery lata. Miała miękkie brązowe włosy, nieskazitelną cerę i niepewny uśmiech.
Katarzyna powiedział swobodnie to jest Zosia. Będzie moją drugą żoną.
Przez chwilę myślałam, iż źle usłyszałam.
Twoją co? zapytałam powoli.
Drugą żonę powtórzył, jakby ogłaszał nowy oddział firmy. Czas, by nasza rodzina ewoluowała. Zosia będzie mieszkać z nami, i oczekuję, iż ją zaakceptujesz. To dla dobra rodziny, Katarzyno. Wciąż będziesz mieć wszystko, czego potrzebujesz.
Ostrożnie odstawiłam blachę, bojąc się, iż jeżeli zaciśnę palce mocniej, coś się roztrzaska. Mówił, jakbym miała być wdzięczna, jakby moje uczucia były nieistotne.
Nie wiedział jeszcze, ale w tej chwili coś we mnie pękło.
Spojrzałam na Zosię. Unikała mojego wzroku, wyraźnie skrępowana.
Wtedy odwróciłam się do Dariusza i powiedziałam: Dobrze. Zgadzam się. Ale pod jednym warunkiem.
Dariusz uniósł brew, spodziewając się błagania lub protestu, a nie zgody. Jaki warunek?
Cały majątek, aktywa i udziały w twojej firmie muszą zostać przepisane na nas trzech ciebie, mnie i Zosię po równo. I przez rok, jeżeli ktoś z nas odejdzie, jego część automatycznie przejdzie na pozostałych. Bez wyjątków.
Roześmiał się, myśląc, iż blefuję. Zawsze byłaś praktyczna, Katarzyno. Wiesz, iż ja nigdzie nie odchodzę, więc dobrze zgoda.
Zosia zawahała się. Ja ja nie wiem
Dariusz przerwał jej. To tylko formalność. Zosiu, będziesz zabezpieczona. Podpisz.
I tak dokumenty zostały sporządzone, podpisane i złożone.
Rok cichej zmiany
Dariusz założył, iż życie będzie toczyć się dalej, z nim jako niekwestionowanym centrum. I w pewnym sensie pozwoliłam mu w to wierzyć. Na zewnątrz grałam rolę ugodowej żony. Uśmiechałam się na przyjęciach, witałam Zosię w domu, nie robiłam scen.
Ale w tajemnicy podjęłam decyzję: potraktuję Zosię nie jako rywalkę, ale jako sojuszniczkę.
Pierwsze tygodnie były niezręczne. Zosia trzymała się swojego pokoju, wyraźnie skrępowana moją obecnością. Przerwałam lody, zapraszając ją na targ. Szłyśmy między straganami z warzywami i kwiatami, a ja opowiadałam jej historie o sprzedawcach jak pani Kowalska sprzedawała ser od czterdziestu lat, jak syn piekarza raz dał mi chleb za darmo, gdy z Dariuszem byliśmy bez grosza.
Powoli Zosia zaczęła się rozluźniać. Śmiała się z mojego suchego humoru, pomagała mi w kuchni, choćby dołączała do porannych spacerów.
Nie minęło dużo czasu, by Zosia zobaczyła to, co ja widziałam od lat: arogancję Dariusza, jego nawyk podejmowania decyzji bez słuchania, jego ciągłą potrzebę kontroli.
Pewnego wieczoru, po tym jak zignorował jej opinię przy kolacji przed gośćmi, znalazłam ją w kuchni, wpatrującą się w herbatę.
On tak robi i z tobą? zapytała cicho.
Skinęłam głową. To nie ty, Zosiu. To on się taki stał.
To był pierwszy raz, gdy naprawdę na mnie spojrzała nie jak na pierwszą żonę, którą miała zastąpić, ale jak na drugą osobę w tej samej złotej klatce.
Trzy miesiące przed rocznicą umowy Dariusz wyjechał w podróż służbową. Tej nocy Zosia zapukała do moich drzwi.
Muszę ci coś powiedzieć wyszeptała. Nie wyszłam za niego z miłości. Moi rodzice mieli długi, a on zaproponował, iż je spłaci, jeżeli się zgodzę. Myślałam iż może dam radę. Ale nie mogę. Nie w ten sposób.
Położyłam dłoń na jej ramieniu. Masz wybór, Zosiu. Większy, niż myślisz.
Od tego dnia zaczęłyśmy rozmawiać otwarcie, dzieląc się frustracjami i marzeniami. I gdzieś po drodze narodził się pomysł najpierw nieśmiały, potem coraz wyraźniejszy, aż w końcu stał się planem.
Dzień odwrócenia sytuacji
Rocznica nadeszła w szary, deszczowy poranek. Dariusz siedział na czele stołu, pewny siebie jak zawsze.
Cóż powiedział, popijając kawę przetrwaliśmy rok. Mówiłem ci, Katarzyno, iż nie ma się czym martwić.
Uśmiechnęłam się. Masz rację, Dariuszu. Dlatego Zosia i ja mamy coś dla ciebie.
Zosia przesunęła po stole kopertę. W środku były dwie podpisane umowy rozwodowe jedna ode mnie, druga od niej.
Oczy Dariusza rozszerzyły się. Co to jest?