Z Janem jesteśmy małżeństwem dopiero od roku i od początku mieszkamy z jego rodzicami. I przez ten czas już cztery razy zostaliśmy z tego domu wyrzuceni. Proszę nie myśleć, iż sami się do teściów wprosiliśmy — po ślubie to teściowa zaprosiła nas do ich domu. Dom duży, dwupiętrowy, miejsca wystarczy dla wszystkich.
Dopiero co skończyliśmy studia, nie mamy jeszcze środków, żeby kupić własne mieszkanie. No więc zamieszkaliśmy z rodzicami Jana. Z teściową — o dziwo — mam całkiem dobre relacje. Ale Jan i jego ojciec wciąż się o coś kłócą. zwykle winny jest teść — czepia się syna o byle co. Teściowa wyznała mi w tajemnicy, iż oni zawsze tak mają.
A Jan — uparty, nie potrafi ugryźć się w język. No i wybucha afera na pół osiedla — nikt nie chce ustąpić. Potem teść nazywa syna niewdzięcznikiem i nierobem i każe nam się wynosić. Całkiem serio. Pakujemy rzeczy, dzwonimy po ogłoszenia, szukamy mieszkania do wynajęcia… A potem teściowa uspokaja męża i proszą nas, żebyśmy zostali.
Za pierwszym razem byłam naprawdę przerażona i ucieszyłam się, gdy Jan pogodził się z ojcem. Myślałam, iż to jednorazowe. Ale nie. Przez rok sytuacja powtórzyła się cztery razy. Wczoraj znów była awantura, bo Jan pożyczył samochód ojca (za zgodą!), ale po jeździe nie przetarł maski z owadów. Zwykła, codzienna sytuacja. Zapomniał. Ale zamiast normalnego zwrócenia uwagi, ojciec zrobił mu kazanie, wyzywał od nieodpowiedzialnych i bezużytecznych. Powiedział, iż „do niczego się nie nadaje”. To według niego normalna ojcowska ocena?
Jan mu odpowiedział, jak zwykle ostro, więc znów — klasyka — kazano nam się wynosić.
Tym razem nie czekałam na rozwój sytuacji — spakowałam się i pojechałam do koleżanki. Jak się można było domyślić, dziś rano Jan przyjechał po mnie i powiedział, iż wszystko już się uspokoiło, i iż nikt nas już nie wyrzuca.
Szczerze? Mam już dosyć tych wiecznych awantur i pakowania walizek. To nie jest normalne życie. Z jednej strony — nie stać nas jeszcze na wynajem, a jeżeli będziemy płacić czynsz, to nigdy nie uzbieramy na własne mieszkanie. Ale z drugiej — nie da się tak żyć. Jesteśmy dopiero rok po ślubie, a ja już marzę, żeby uciec jak najdalej od tej rodziny.
Próbowałam szczerze porozmawiać z teściem, prosiłam, by trochę się powstrzymał, wytrzymał z nami, aż staniemy na nogi. A on tylko powiedział, iż jestem przewrażliwiona i żebym się nie wtrącała w jego relacje z synem.
No i co teraz? Dokąd iść? Zostawać nie ma sensu, a Jan nie potrafi przemilczeć żadnej uwagi ojca.
Niby mamy dach nad głową, ale czujemy się, jakbyśmy nie mieli żadnego życia.