Mogę skończyć pod mostem bez dachu nad głową: Synowa chce sprzedać moje mieszkanie, by ukończyć dom dla syna

newsempire24.com 2 dni temu

Mój syn, Jakub, ożenił się dziesięć lat temu. Razem z żoną Kasią i córeczką mieszkają w ciasnym jednopokojowym mieszkanku w Łodzi. Siedem lat temu Kuba kupił działkę i zaczął budować wymarzony dom. Pierwszy rok stał tylko plac budowy. Następnego roku postawili ogrodzenie i wylali fundamenty. Potem znowu cisza – brakowało pieniędzy. Tak, oszczędzając grosz do grosza, mój syn nie tracił nadziei.

Przez te lata udało im się postawić tylko parter. Ale ich marzeniem jest duży, dwupiętrowy dom, gdzie starczyłoby miejsca dla wszystkich, włączając mnie. Jakub zawsze był rodzinny, chciał, żebyśmy mieszkali razem. Parter powstał głównie dzięki temu, iż Kasia namówiła go na zamianę ich dwupokojowego mieszkania na mniejsze, a różnicę włożyli w budowę. Ale teraz sami się tam duszą.

Kiedy syn z rodziną przyjeżdża do mnie w odwiedziny, wszystkie rozmowy kręcą się tylko wokół budowy. Z zapałem dyskutują o tapetach, instalacji elektrycznej, ociepleniu ścian. Nikt nie pyta o moje zdrowie, o to, jak mi leci. Nie narzekam, słucham ich planów, ale w sercu rośnie niepokój.

Od dawna przeczuwałam, iż Jakub i Kasia chcą sprzedać moje dwupokojowe mieszkanie, żeby dokończyć budowę. Pewnego dnia syn się przejęzyczył: „Będziemy wszyscy razem w dużym domu, mamo, pod jednym dachem!” Nie wytrzymałam i spytałam wprost: „Czyli mam sprzedać swoje mieszkanie?”

Ożyli się, pokiwali głowami, zaczęli opowiadać, jak będzie nam razem wesoło i przytulnie. Ale spojrzałam na Kasię – i zrozumiałam, iż nie chcę z nią mieszkać pod jednym dachem. Ona mnie nie lubi, a ja już nie mam siły udawać, iż tego nie widzę. Jej zimne spojrzenia, uszczypliwe uwagi – wszystko mówi samo za siebie.

Z drugiej strony, szczerze żal mi syna. Tak się stara, ale w tym tempie budowa ciągnęłaby się jeszcze dziesięć lat. Chcę mu pomóc ułożyć życie, dać jego córce przestronny dom. Wtedy zadałam pytanie, które mnie dręczyło: „A gdzie ja będę mieszkać?” Bo przecież nie mogę się wprowadzić do ich malutkiego mieszkania ani do niedokończonego domu bez wygód.

Kasia oczywiście od razu znalazła rozwiązanie: „Mamo, przecież u nas na działce będzie ci super!” Tak, mamy tam mały letni domek pod Łodzią. Ale to stara chałupa bez ogrzewania, nadająca się tylko na wakacyjne weekendy. Latem faktycznie jest fajnie – kwiaty, świeże powietrze, można spędzić kilka dni. Ale zimą? Rąbać drewno, palić w piecu, myć się w misce, biegać na dwór do toalety w mróz? Moje zdrowie już nie to co dawniej, nie wytrzymałabym takich warunków.

„Przecież na wsi jakoś ludzie żyją!” – rzuciła Kasia z lekkim przekąsem. No tak, żyją, ale życie na wsi to nie spartańskie warunki! Tam jest ogrzewanie, wodociąg, normalne udogodnienia. A ich działka to zwykły szopa z dachem. Ale pieniądze na budowę są potrzebne, i czuję, jak delikatnie próbują mnie nakłonić do poświęcenia.

Ostatnio częściej zaglądam do sąsiada, Andrzeja. On też jest samotny jak ja. Pijemy herbatę, rozmawiamy o życiu, czasem przynoszę mu domowe ciastka. I pewnego dnia przypadkiem usłyszałam, jak Kasia rozmawiała przez telefon z matką. Powiedziała, iż można by mnie „przeprowadzić do Andrzeja”, a moje mieszkanie sprzedać.

Byłam w szoku. Czego jeszcze można się po niej spodziewać? Zawsze wiedziałam, iż w ich „wielkim domu” nie będzie dla mnie miejsca. Ale żeby aż tak otwarcie planować mnie wykwaterować? Serce ściska się z bólu. Myślę o synu – może jednak mu pomóc? To przecież moje dziecko, chcę, żeby mu się udało. Ale strach nie odpuszcza: czy na stare lata zostanę bez dachu nad głową, bez swojego kąta, porzucona jak bezdomna?

Idź do oryginalnego materiału